26 października, 2012
Rozdział 22
***HARRY***
Wciąż nie mogę uwierzyć w to co się stało. Mimo iż to tylko jedna, krótka rozmowa. Rozmowa, która wiele zmieniła w moim życiu. Louis mnie kocha, ja jego również. Czyżbym dostał od losu szansę na lepsze życie? Na szczęście? Jeśli w ogóle potrafiłbym być szczęśliwy po tym wszstkim co się wydarzyło jeszcze niedawno. Byłem na cmentarzu... Nie potrafiłem patrzeć na wyryte w kamieniu imiona... Imiona mojej rodziny, najbliższych mi osób. Ciężko sobie uświadomić, że one tam leżą, głęboko pod ziemią, w drewnianym pudełku zwanym trumną. Że gdyby nie ja to teraz Gem byłaby mniej więcej w połowie ciąży. Mama zapewne dbałaby o nią i może nawet cieszyła się z wnuka... Tajemnicą pozostaje, kto miał być ojcem tego dziecka... To niestety wiedziała tylko moja siostra. Jeśli wiedziała... Tego nie mogę być pewien. Zastanawiam się, dlaczego Lou zabronił mi dzisiaj spotkać się z Zaynem. Obiecałem mu, że tego nie zrobię i nie mam zamiaru go zawodzić, jednak to w pewnym sensie zastanawiające... Może się o mnie martwi, albo... albo jest zazdrosny. Styles, nie bądź głupi. Może i mnie kocha, ale na razie nie miałby powodu do zazdrości... A może jednak ma? Byłem zmęczony i chciałem się położyć. Wiedziałem, że gdy się obudzę prawdopodobnie Tommo będzie już w domu. Marzę, żeby go pocałować po raz kolejny. By go przytulić... W tym momencie usłyszałem dzwonek telefonu. Na wyświetlaczu pojawiło się imię mojego przyjaciela. Tak, to był Zayn. Odebrałem. Okazało się, że mulat chciał się spotkać. Wymigałem się kłamiąc, że źle się czuję. Właściwie to nie czułem się do końca dobrze, ale to było tylko zmęczenie. Zaproponował, że tu przyjdzie i się mną zaopiekuje. Odpowiedziałem mu, że wystarczy mi odrobina snu i jutro będę jak nowy. Umówiłem się z nim jutro po lekcjach. Gdy już się rozłączyłem, przypomniałem sobie, że jutro po południu mam spotkanie w gabinecie u Nicka. Nie miałem ochoty już do niego dzwonić, odwoływać spotkania i po raz kolejny się tłumaczyć. Moje oczy zaczęły się zamykać. Nie opierałem się ciału i już po chwili znalazłem się w objęciach morfeusza. Poczułem na swoim czole ciepło, otworzyłem delikatnie oczy i zobaczyłem światło, najwidoczniej był już poranek. Wyszeptałem 'Louis' gdy oddalał się ode mnie nie świadomy zbudzenia mnie pocałunkiem. Na dźwięk mojego głosu obrócił się w moją stronę uśmiechając się zadziornie.
-Nie chciałem Cię obudzić, śpij jeszcze. Masz trochę czasu. -powiedział spokojnie.
-Dobrze, ale ty połóż się obok mnie. -po moich słowach chłopak nie wahała się, tylko po prostu zasnął w moich ramionach. Ja już nie spałem. Spojrzałem na zegarek i widząc godzinę wyłączyłem budzik, aby nie obudzić zmęczonego lekarza. Delikatnie wyślizgnąłem się z jego objęć i porządnie przykryłem go kołdrą na co on zareagował uśmiechając się przez sen. To był uroczy widok. Postanowiłem zachowywać się po cichu. Wyjąłem z szafy biały t-shirt, ciemne jeansy i granatową bluzkę z kapturem. Poszedłem pod prysznic. Założyłem na siebie przygotowane wcześniej ubrania, umyłem zęby i przeczesałem włosy. Będąc w kuchni napisałem krótką kartkę:
Hej Lou!
Poszedłem do szkoły, nie chciałem Cię budzić. Po lekcjach muszę iśś do Nicka, to nie daleko od szkoły, więc droga nie zajmie mi wiele czasu. Postaram się szybko wrócić. Będę tęsknić.
Twój Harry :xx
Zastanawiałem się nad podpisem, ale ten chyba był odpowiedni. Włożyłem jeszcze brązowe, eleganckie buty i przekręciłem klucz w drzwiach. Już po chwili wędrówki dotarłem do szkoły. Rozmyślając nad różnymi rzeczami czas mija szybciej. Ledwo wchodząc do szkoły spotkałem Zayna zarzucającego mnie pytaniami jak się czuję. Widocznie się martwił .Powinienem był wymyślić coś bardziej wyszukanego, ale trudno. Wyjaśniłem, że nic mi nie jest i po szkole idę do lekarza. Myślał, że chodzi o jakiegoś zwykłego więc wyjaśniłem mu, że mam wizytę u psychologa. Powiedziałem też, że dzisiaj chyba nie damy rady się spotkać. Zasmuciło go to, ale uśmiechnąłem się do niego po czym on oddał uśmiech. Lubiłem wywoływać na twarzach ludzi zadowolenie, nie wiem jak to działa, ale działa. Często, gdy coś przeskrobałem to się podlizywałem mamie, widziała to, ale mimo wszystko poddawała się mojej sztuczce. Lekcje mijały jak zwykle. Nic ciekawego poza kilkoma kartkówkami na które na szczęście zdążyłem się przygotować, choć sam nie wiem kiedy. Po ostatnim dzwonki popędziłem w stronę gabinetu Doktora Grimshawa, stwierdziłem, że chcę jak najszybciej wrócić do domu, do mojego Lou. W trakcie wizyty poi raz kolejny opowiedziałem mu dalszą część historii mojego życia. Tak naprawdę to idzie nam bardzo powoli, bo on dużo chce wiedzieć, znać szczegóły i moje odczucia związane z wydarzeniami. To jego praca, a ja na razie nie jestem w stanie ocenić postępów, bo ich nie widzę. Pacjenci ponoć nie widzą własnej poprawy, tak też jest w moim przypadku. Po półtorej godziny Nick powiedział, że mogę już iść. Życzył mi miłego dnia, był entuzjastycznie podchodzącym do swojej pracy człowiekiem. Po wyjściu z poradni psychologicznej, o zgrozo, jak to brzmi... Wychodząc stamtąd wprost pędziłem w stronę domu. Gdy tylko do niego dotarłem i otworzyłem drzwi mój nos poczuł zapach obiadu. Zdjąłem buty i rzuciłem torbę w kąt. Po kuchni krzątał się Tommo.
-Już jesteś? Tak wcześnie? Obiad jeszcze nie gotowy, idź umyj ręce i... -nie skończył mówić, bo zamknąłem jego usta pocałunkiem. Objąłem go w pasie, a on położył swoje ręce na moich ramionach. W końcu oderwaliśmy się od siebie. Wciął stałem obok niego jak wbetonowany. Patrzył ma mnie z lekkim uśmiechem. Musiałem wyglądać dosyć dziwnie. Przypomniałem sobie co mówił. Poszedłem w stronę łazienki, jak się później okazało dokładnie w jej odwrotnym kierunku, mimowolnie machnąłem rękoma i ponownie przeszedłem obok kuchni bez słowa. Louis miał spory ubaw widząc, jak mylę kierunki... Gdy już umyłem ręce, wróciłem do pomieszczenia, w którym znajdował się 'kucharz'. Zaśmiałem się sam z siebie widząc, że BooBear dalej zwija się ze śmiechu na podłodze. To nie było takie zabawne, ale jego poczucie humoru było co najmniej dziwne. Najdziwniejsze było to, że kiedy on się śmiał to ja też. Posiłek był już gotowy, a ja patrząc na zawartość garnka uśmiechnąłem się sztucznie. Louis przyrządził makaron. Nic w tym niezwykłego, bo jedyne co on gotuje to makaron. Mimo, iż jem go dosyć często jest bardzo smaczny. Gdy zjedliśmy Louis pozbierał naczynia.
-Lou, powiesz mi dlaczego nie chciałeś, żebym spotkał się z Zaynem? -zapytałem o to bo to pytanie nurtuje mnie od wczoraj.
-Może uznasz mnie za wariata, ale miałem zły sen. Zły sen z tobą i Zaynem. Boje się, że to będzie prawda, a ja nie chcę Cię stracić, nie w ten sposób... -przytulił mnie, a mi do oczu napływały łzy na samą myśl o stracie. Doskonale wiem, ja to jest, gdy osoba, którą kochasz odchodzi.
-Nie mam zamiaru Cię opuszczać. Nie teraz, nie nigdy. -przytuliłem go mocniej, czułem jak z moich oczu wypływają pojedyncze łzy. Trwaliśmy w uścisku jeszcze jakiś czas. Kiedy nagle Tommo radosnym tonem przerwał ten moment.
-Co dzisiaj robimy?
-A co mamy robić? -zapytałem wycierając oczy z łez i próbując się uśmiechnąć.
-No nie wiem, nie masz przypadkiem pracy domowej?
-Owszem, mam. Ale to chyba nie jest zajęcie dla nas, tylko dla mnie. -zaśmiałem sie, na co on odpowiedział tym samym.
-Może, ale ja chętnie Ci pomogę. To co, idziemy?
-Gdzie? -nie zrozumiałem sens wypowiedz BooBear'a.
-Jak to gdzie? Na górę odrabiać lekcje. -to zajęcie wydawało mi się niezbyt miłe. Myślałem bardziej o spacerze, albo wspólnym obejrzeniu jakiegoś filmu, ale skoro nalegał. Do zrobienia miałem referat z biologii. Może jednak dobrze, że Louis zaproponował mi pomoc, bo jako lekarz na tym zna się najlepiej. Temat był bardzo... ciekawy. 'Bezpłciowe rozmnażanie się organizmów'. Pamiętałem z lekcji o co w tym chodzi, ale Tommo próbował mnie zanudzić opowiadaniem wszystkiego co wie na ten temat. Nie wiem ile minęło czasu, ale najwyraźniej bardzo dużo. Już w połowie przestałem go słuchać, ale on najwyraźniej tego nie zauważył bo dalej z zainteresowaniem tłumaczył mi wszystko, a ja jedynie potakiwałem głową. Moje oczy się zamykały, wiem że nie powinienem zasypiać w trakcie nauki, na dodatek nauki z Louisem, ale to było silniejsze ode mnie. Nudy dały za wygraną. Obudził mnie wrzask dobiegający z dołu. Spojrzałem na krzesło, na którym siedział BooBear, ale go nie było. Szybko przetarłem oczy i doprowadziłem się do porządku. Schodząc po chodach widziałem Zayna i Louisa kłócących się.
-Co tutaj się dzieje? -krzyknąłem tak, że oboje spojrzeli w moją stronę. Zobaczyłem ich twarze i tego było już za wiele. Tommo ciekła krew z nosa, z Malik miał czerwone od uderzenia oko. Oboje zaczynali się bezsensownie tłumaczyć. Podjąłem dziwną decyzję, ale trudno.
-Dlaczego nie możecie po prostu się lubić? Albo chociaż tolerować i szanować. Oboje znaczycie dla mnie wiele i raniąc siebie nawzajem ranicie mnie. Zrozumcie to!
-Ale Harry, ja... -zaczął mówić mulat.
-Nie chcę tłumaczeń, wychodzę. Mam nadzieję, że gdy wrócę będziecie ze sobą normalnie rozmawiać, albo chociaż nie pozabijacie się nawzajem. -trzasnąłem drzwiami i szczerze mówiąc nie obchodziło mnie to co się tam stanie. Miałem nadzieję, że moja krótka przemowa dała im coś do zrozumienia. Nie wiem dlaczego tak postąpili. Dowiem się innym razem. Kocham Louisa i przyjaźnię się z Zaynem. Nie powinni ze sobą walczyć, bo są dwoma z trzech najbliższych mi osób. Kierunek w którym zmierzałem to właśnie ta trzecie osoba. Danielle. Dawno jej nie widziałem. Jak mogłem zapomnieć, że jej brat wylądował w szpitalu... Nawet nie zadzwoniłem co się stało. Przyspieszyłem kroku czując się winnym, chciałem ją jak najszybciej przeprosić. Powinienem był okazać troskę, w końcu ona jest ważna w moim życiu. Bardzo mi pomogła, a ja opuściłem ją w trudnej chwili. Po chwili byłem już przed jej domem. To nie było daleko. Ogólnie od domu Louisa jest blisko w większość miejsc. Zapukałem do drzwi i otworzyła mi dawno nie widziana mulatka z uśmiechem na ustach.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Więc wreszcie napisałam kolejną część. Przepraszam, że z takim opóźnieniem, ale brak mi weny i chęci. Ten rozdział jest taki wymuszony i na dodatek krótki. Jestem pod wrażeniem ilości wyświetleń bloga, bo ta liczba rośnie niezwykle szybko. Co do nowego rozdziału, pojawi się tradycyjnie po co najmniej 10 komentarzach pod tą notką. Nie wiem tylko kiedy, brak mi weny, więc możecie się spodziewać, że niczego tu nie będzie w najbliższym tygodniu, może podczas długiego weekendu coś napiszę, ale nie obiecuję. Kończę to moje zanudzanie i mam nadzieję, że rozdział Wam się podoba.
12 października, 2012
Rozdział 21
***ZAYN***
Nie wiem co mam myśleć. Wędruję teraz do domu po nocy spędzonej z Harrym. Nie w taki sposób, po prostu spaliśmy w jednym łóżku. Czułem jego zapach i ciepło ciała. Nie przeszkadzało mu to, że się do niego przytuliłem. Nie mam tylko pojęcia, dlaczego chce to ukrywać przed Doktorem Tomlinsonem. Tak naprawdę jesteśmy tylko kolegami, a może jednak czymś więcej? Mam na myśli przyjaźń. Trochę dziwnie się czułem wymykając się z jego domu wcześnie rano. Loczek miał dosyć ciekawy pomysł. Mam nadzieję, że udało nam się osiągnąć cel i Louis, bo chyba mogę tak na niego mówić, nie zorientował się. Oby tylko rodzice nie zrobili mi awantury, że wracam o tej porze. Jestem już prawie dorosły, ale oni wciąż się o mnie martwią i dbają. To dobrze, ale powinni zrozumieć, że jestem samodzielny. Po wędrówce zauważyłem mój dom, rozpocząłem szukanie kluczy. Nacisnąłem na klamkę chcąc sprawdzić, czy jest otwarte. Drzwi się otworzyły. Schowałem przedmiot, który miałem w dłoni do kieszeni. Tata siedział na kanapie, zaczął coś krzyczeć, ale nie miałem ochoty go słuchać i psuć sobie świetnego nastroju. Wytłumaczyłem, że nocowałem u kolegi i poszedłem wziąć szybki prysznic i się przebrać. Gdy skończyłem szybko wyszedłem nie żegnając się z nikim, bo nikogo nie mijałem w drodze do wyjścia. Teraz prosto do szkoły, na nudne lekcje. Chciałbym spotkać Hazzie'go i z nim porozmawiać. Tak po prostu o niczym, o bzdurach... Żeby tylko być blisko niego. Coraz bardziej zdaję sobie sprawę, że moja wcześniejsza postawa była co najmniej głupia. Nie da się uciec przed uczuciami, nie ważne jak bardzo tego się chcę... Dotarłem do budynku w którym miałem lekcję i udałem się w kierunku szafki po książki. Moja pierwsza lekcja to matematyka. Zaśmiałem się pod nosem przypominając sobie wczorajszy wieczór z Harrym. Przy sali matematycznej siedział Niall, znowu smutny i przygnębiony. Nie potrafię patrzeć, gdy mój przyjaciel się tak czymś dręczy. Dosiadłem się do niego.
-Hej Niall... -powiedziałem lekkim i spokojnym głosem.
-Oh Zayn, przestraszyłeś mnie...
-Chyba się mnie nie boisz, co? -zaśmiałem się, po czym on zrobił to samo.
-Co u Ciebie? -zapytał Irlandczyk.
-Świetnie, ale z Tobą jak widzę nie najlepiej... O co chodzi?
-To skomplikowane...
-Więc mi wytłumacz! -prawie krzyknąłem po czym chłopak sobie poszedł. Co raz mniej go rozumiem... Czyżbym się zmienił? A może to on jest inny? W ostatnim czasie nie spędzałem z nim wiele czasu, może czegoś nie zauważyłem... Zadzwonił dzwonek, a pan Kaltenborn oczywiście od razu był przy klasie. Wszedłem do sali i zająłem moja miejsce w ostatniej ławce. Siedzę tam bo wszystko rozumiem i nie potrzebuję tyle tłumaczenia co inni. Blondyn się pojawił i również usiadł na swoim miejscu. W innym rzędzie w połowie klasy. Przyglądałem się mu przez tę godzinę, ale nie zauważyłem nic niepokojącego. Matematyka się skończyła, a ja zacząłem szukać Loczka. Nie trwało to długo. Był dosyć smutny, nie zastanawiałem się czemu. Podszedłem do niego i go objąłem na przywitanie. Był zaskoczony, bo nigdy tak się nie witaliśmy. Najwyższa pora zacząć... Powiedział mi, że po południu idzie na cmentarz, chciałem mu towarzyszyć, ale stwierdził, że chce być sam. Nie mam pojęcia jak on się czuje, bo jedyna osoba która umarła w mojej rodzinie to dziadek. Kochałem go, nawet bardzo. Ale to jednak nie to samo co najbliższa rodzina, znacząca różnica między nami jest taka, że ja nie zostałem sam. On ma co prawda tego Doktorka, ale facet nie wydaje się miły. Usłyszałem kolejny dzwonek, chciałem, żeby nie dzwonił. Musiałem iść w swoją stronę i rozdzielić się z moim przyjacielem. Pozostałe godziny mijały tak samo nudno jak pierwsza. Wychodząc ze szkoły ujrzałem moich dawnych kumpli. Jeśli można było ich tak nazwać. Bardziej pasuje określenie 'znajomi od fajek'. Musiałem ich minąć, nie bałem się i pewnym krokiem przechodziłem obok chłopaków ubranych na czarno. Stało się coś niespodziewanego, jeden z nich mnie zaczepił. Zaproponował, żebym wrócił i wszystko będzie tak jak dawniej. Ja nie chcę pamiętać tego dawniej więc odmówiłem. Miałem sporo zadania więc szedłem prosto w kierunku domu.
***LOUIS***
Zrobiłem to o co prosił mnie Hazza. Poszedłem spać. Nie było to takie proste mimo zmęczenia po pracy. W głowie mam natłok myśli, wiem, że muszę z nim porozmawiać. Nie mogę tego dłużej odkładać. Nadeszła pora by przeprowadzić tą trudno rozmowę. Cały czas układam sobie różne prawdopodobne scenariusze, a mimo to wciąż nie wiem nawet jak zacząć. Postanowiłem przygotować obiad. Zajrzałem do książki kucharskiej i znalazłem jakąś rumuńską zapiekankę. Na początku wydawała się dobra, lecz patrząc na ilość pieprzu i chili zrezygnowałem. Muszę przyrządzić coś przy czym będziemy mogli rozmawiać i potrawa nie wypali nam dziury w przełyku. W przenośni oczywiście, bo z medycznego punktu widzenia to nie możliwe. Zrobiłem nudny makaron z jakimś podrzędnym sosem, którego nie chciało mi się robić. Skoczyłem do sklepu, kupiłem gotowy i podgrzałem. Obiad był gotowy na godzinę w której powinien wrócić Hazza. Czekałem i czekałem, lecz się nie pojawiał. Postanowiłem włożyć danie do piekarnika na niską temperaturę, żeby nie wystygło. Nie mam pojęcia gdzie on może być. Może to i lepiej, że się spóźnia... Mam więcej czasu żeby sobie to wszystko przemyśleć i przygotować się na ten cios. Jeśli wyzna mi prawdę i powie, że on i Zayn są razem będę mógł tylko przełknąć gorzkie łzy i życzyć mu szczęścia. Taka jest prawda... Dosyć bolesna. Po jakimś czasie drzwi się otworzyły. Zorientowałem się, że właśnie nadeszła pora na początek rozmowy. W momencie rozbolał mnie brzuch z nerwów.
-Hej Lou... -powiedział Harry. Jego głowa była spuszczona, mówiąc to lekko na mnie spojrzał i się słodko uśmiechnął. Zauważyłem, że jego oczy są lekko podpuchnięte. Czyżby płakał?
-Harry, powiedz mi gdzie byłeś...Co się stało...?
-Nic takiego... Po prostu po szkole odwiedziłem cmentarz. -nie wiedziałem, czy mam się cieszyć, że najwyraźniej był sam, czy współczuć bólu jaki chłopak odczuwa. Przytuliłem go mocno po czym uśmiechnąłem się i kazałem iść mu umyć ręce bo obiad czeka. W tym czasie poszedłem do kuchni i wyjąłem makaron i sos z piekarnika. Ucieszyłem się, gdy się okazało, że nic nie przypaliłem czekając. Chłopak wrócił i usiadł przy stole. Podałem danie na dwa talerze. Usłyszałem 'smacznego' i odpowiedziałem mu tym samym. Sos okazał się świetny jak na produkt z puszki. Kończąc jeść stwierdziłem, że nadeszła pora na tą rozmowę.
-Harry, musimy porozmawiać... -powiedziałem poważnie. Na te słowa, Loczek najwyraźniej zaczął się denerwować. Tak jak ja zresztą, chyba widac po mnie stres...
-O co chodzi? -mówiąc to wziął nasze naczynia w stronę kuchni. Poczekałem, aż wróci.
-Widzisz... To trudne, ale muszę Cię o coś zapytać... -w tym momencie zorientowałem się, że mam pod sobą bardzo twarde krzesło, chociaż zawsze wydawało się wygodne...
-Czy.. Powiem wprost. Czy podobają Ci się chłopacy? -postanowiłem nie zwlekać i wziąłem głęboki wdech zanim zadałem to pytanie. Na jego twarzy zobaczyłem dziwną minę. Jakby nie wiedział co powiedzieć.
-Ja... ja... Nick powiedział, że mam nie kłamać, więc nie mam zamiaru. Tak, podobają mi się chłopacy, a jeden szczególnie... -teraz do mnie dotarło, że to co sobie wymyśliłem to jednak prawda... Chciało mi się płakać, chociaż to ja jestem ten dorosły...
-Jak układa Ci się z Zaynem? -zadałem to pytanie chcąc uniknąć wypływu ze mnie łez.
-Co? Dlaczego tak myślisz że... że jestem z Zaynem? -był zaskoczony i oburzony tym pytaniem.
-Widziałem Was dzisiaj rano w łóżku i myślałem że...
-Lou, my jesteśmy tylko kolegami... Tym kimś kto mi się szczególnie podoba jest... Jesteś Ty! -gdy to usłyszałem zrobiłem minę jakbym chciał żeby powtórzył to co powiedział.
-Przepraszam, nie powinienem był Ci tego mówić... -kontynuował widząc, że zaniemówiłem. Postanowiłem szybko zareagować. Harry płakał i już miał wybiec, kiedy złapałem go za rękę i przybliżyłem się do niego. Na jego malinowych wargach złożyłem delikatny pocałunek i puściłem jego dłoń. On jedynie oddał pocałunek. Gdy już oderwałem się od jego ust uśmiechnąłem się lekko.
-Dobrze, że to powiedziałeś... Ja czuję to samo. -rzucił się radośnie na moją szyję. Sam nie mogłem w to uwierzyć. Spodziewałem się dowiedzieć, że on i Malik są parą, a dowiedziałem się, że on mnie kocha. Najlepsze jest to, że ja jego też. Między nami panowała cisza. Nie taka krępująca i nie przyjemna, tylko przyjemna i radosna. Byliśmy zbyt szczęśliwi, żeby powiedzieć cokolwiek. Przynajmniej ja... Poszliśmy w stronę salonu, położyłem się na kanapie i uklepałem miejsce obok siebie chcąc go zaprosić. Położył się obok mnie, a jego głowa oparła się o moje ramię łaskocząc lokami mój nos. Chciałem się uśmiechnąć, ale zdałem sobie sprawę, że robię to przez cały czas. Położyłem swoją rękę tak by objąć chłopaka. Byłem najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi. Czułem ciepło ciała osoby, którą kocham. Mam pewność, że on również czuje to samo. Kilka prostych słów skierowanych w cudzym kierunku, a dają taką radość. Ukrywanie tego było złym pomysłem, teraz już to wiem... Moje oczy zaczęły się zamykać. Zasnąłem.
Harry i Zayn byli deszczową nocą na dachu jednego z brytyjskich wieżowców. Stali naprzeciwko siebie. W pewnym momencie Malik uderzył Loczka w twarz na tyle mocno, by ten upadł. Zaczął go kopać, mój ukochany pytał dlaczego to robi, ale on nie odpowiadał i nie przerywał swojej czynności. Chciałem mu pomóc, kiedy okazało się, że nie mogę się ruszyć. Szatyn schylił się i złapał go za kołnierz. Ciągnął go za sobą i szedł w stronę krańca dachu. Zrozumiałem co to znaczy... Gdy już byli prawie na rogu, chłopak zauważył, że Hazza nie da rady stanąć na nogach. zrobił jeszcze kilka kroków do przodu. Usłyszałem 'żegnaj' z jego ust. W tym momencie puścił Hazzę. Słyszałem tylko oddalający się krzyk -Lou, Lou, kocham Cię... Pomóż mi!
-Lou, Lou! Wstawaj! -poczułem znajome mi już łaskotanie po policzku i otworzyłem oczy. Zobaczyłem twarz Harrego. Widząc, że już nie śpię lekko musnął moja wargi, przez co po całym moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz.
-Musisz iść na dyżur, zasnęliśmy... -Powiedział wstając z kanapy i poprawiając swoje loczki.
-Ah, tak... Zapomniałem. -Przetarłem oczy i zobaczyłem, że Hazzy już przy mnie nie ma. Słyszałem chaotyczne kroki i krzątanie się po kuchni. Udałem się w tamtym kierunku.
-Co robisz? -uśmiechnął się będąc jeszcze nie do końca przebudzonym.
-Jak to co? Kolację... Za chwile musisz iść, a jeszcze nic nie zjadłeś... -To takie urocze. Nastolatek dbający o mnie niczym opiekun, którym jestem ja. Nie zdążyłem usiąść, a na stole leżały już piętrowe trójkątne kanapki. Zjedliśmy je szybko popijając herbatą. Stwierdziłem, że muszę się przebrać, bo na mojej bluzce można było znaleźć resztki sosu z obiadu. Szybko pobiegłem na górę i po kilku minutach już byłem gotowy. Przy drzwiach stał Hazza z moją torbą w ręce. Ubrałem w pośpiechu buty i kurtkę po czym podał mi potrzebny przedmiot. Przytulił mnie i pocałował namiętnie na pożegnanie.
-Hazza, proszę, obiecaj mi coś. -powiedziałem stojąc w drzwiach.
-Oczywiście, dla Ciebie wszystko.
-Nie spotkasz się z Zaynem, gdy mnie nie będzie. -przypomniałem sobie mój sen i po prostu bałem się o mojego ukochanego.
-Dobrze, a wyjaśnisz mi dlaczego? -zapytał dociekliwie.
-Teraz nie bardzo mam czas, jak wrócę to Ci wyjaśnię o co mi chodzi. -Uścisnąłem go ponownie i spojrzałem na zegarek. Powinienem się spieszyć. Wsiadłem do samochodu i zapiąłem pasy. Nie mogłem się doczekać, żeby wrócić do domu. Trochę to potrwa, a teraz muszę skupić się na pracy...
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tym oto sposobem dotarłam do rozdziału 21. Najwyraźniej nowe części będą dodawane w piątki. Zwykle piszę je w środy i czwartki. Mam nadzieję, że ten post się Wam podoba. Wiem, że najwyższy czas dodać więcej Larrego. Obiecuję, że teraz historia będzie odrobinę ciekawsza, to dopiero mogę nazwać długim wstępem. Nowy rozdział tradycyjnie po 10 komentarzach, czyli pewnie tak jak zwykle po tygodniu. Piszcie komentarze i Wasze opinie, bardzo mi na nich zależy. Wszystko czytam i dziękuję za te miłe słowa.
05 października, 2012
Rozdział 20
***HARRY***
Na reszcie koniec mojego spotkania z psychologiem. To bolesne wizyty odświeżające ledwo zagojone blizny. Jeśli w ogóle można powiedzieć, że moje rany się zagoiły. Louis ma dyżur, a ja siedzę sam w pustym domu i męczę się z matmą... Dlaczego nie potrafię zrobić nawet prostszych zadań? Przyznaję, to przedmiot z którym radzę sobie najgorzej z wszystkich. Chyba zgłoszę jutro brak zadania... Nie mam ochoty męczyć się z tym nie wiem jak długo. Za oknem słońce dopiero zachodziło. Ciekawe czy Zayn już tutaj był. Mam nadzieję, że Tommo nic mu nie zrobił. Może powinienem do niego wpaść? Trochę rozrywki by mi się przydało. Bardzo miło spędzamy razem czas. Z tą myślą wstałem z krzesła na którym siedziałem do tej pory i zgasiłem światło w moim pokoju. Ubrałem się odpowiednio i zamknąłem drzwi na klucz. Szedłem w stronę domu Malika. Tą drogę łatwo zapamiętać. Nie spieszyłem się, spodobał mi się zachód słońca. Właściwie nie było go widać, ale niebo miało lekko czerwony kolor i robiło się ciemno. Dotarłem do domu mulata. Nacisnąłem dzwonek, ale nikt nie otwierał. Zrobiłem to po raz drugi. W tym momencie wreszcie ktoś szedł w moją stronę. Zobaczyłem mojego nowego kolegę. On na mój widok również się rozpromienił. Przywitał się i wpuścił mnie gestem ręki. Wyglądało na to, że nikogo oprócz niego nie było. Tak jak u mnie. Jakaś epidemia zostawiania nastolatków samych w domach wieczorami się szerzy.
-Miałem nadzieję, że wpadniesz. Doktor przekazał Ci wiadomość ode mnie?
-Zaraz zaraz... Jaką wiadomość? Byłeś u mnie wcześniej? -zaskoczyła mnie ta informacja od chłopaka. Chociaż wiedziałem, że przyjdzie. Miałem nadzieję, że to się nie wydarzyło... Że zapomniał.
-Więc Ci jej nie przekazał... Harry, on prawie mnie pobił. Chciałem tylko zapytać czy jesteś w domu, a on się na mnie rzucił. Tak po prostu...
-Powinienem był mu wyjaśnić kilka spraw... Zupełnie wypadło mi to z głowy. On myśli, że ty się nie zmieniłeś, że jesteś taki jak kiedyś. -moja twarz posmutniała i spuściłem głowę w dół. W tym momencie Zayn podszedł do mnie bliżej, chwycił mój podbródek i uniósł go do góry patrząc mi w oczy.
-Hazzie, już taki nie jestem. I nie będę. Rozchmurz się. -uśmiechnął się delikatnie mówiąc to. Potrzebowałem tych słów, pewności, że to prawda, a nie moje wymysły. Wydawał się szczery na każdym kroku. Chciałem powiedzieć coś, by odskoczyć od tematu.
-Jak Ci idzie nauka? -strzał w dziesiątkę. Temat szkoły. Nie mogłem powiedzieć nic lepszego?
-Świetnie, już skończyłem na dzisiaj, a Tobie?
-Kiepsko z matmą... Ale to nic nowego... -wiedział, że to moja pięta Achillesowa, więc po prostu powiedziałem prawdę. Wiedział, bo zawsze się mną interesował i czułem, że jego znajomi mnie obserwowali. Tak też było. W klasie jest jeden z dawnych zwolenników Malika. Teraz znaleźli nowego przywódcę bandy.
-Jeśli chcesz to mogę Ci pomóc... Zgadzasz się? -zaskoczył mnie. Chciał mnie czegoś nauczyć. Stwierdziłem, że i tak nie mam nic innego do roboty i przyszedłem tu z chęcią spędzenia z nim miło czasu. Odrabianie lekcji nie jest miłe, no cóż...
-To dla Ciebie nie problem? -zapytałem niepewnie, sugerując, że się zgadzam.
-Skąd! Więc idziemy do Ciebie, potrzebne nam twoje książki. -chwilę się zastanowiłem. Louis wróci dopiero późno w nocy, a właściwie rano, więc nic się nie stanie gdy zaproszę Zayna na kilka godzin. Pokiwałem głową, zauważyłem, że wciąż byłem w kurtce. Poczekałem, aż mój kolega się ubrał i wyszliśmy z domu. Było już dość ciemno, lecz nie chłodno. Latarnie oświetlały ulice Londynu pomagając ludziom odnaleźć drogę do domu, sklepu czy też pracy. Szliśmy w ciszy. Tej dobrej ciszy. Zawsze gdy tylko
panuje spokój przypominam sobie Anne i Gem. Najwyższa pora po raz kolejny odwiedzić miejsce ich spoczynku. Nie byłem tam od ostatniego razu z Tommo. Jutro po szkole je odwiedzę. Dotarliśmy już do domu. Rozpocząłem moje grzebanie po kieszeniach w celu znalezienia kluczy. Gdy już mi się to udało przekręciłem zamek po czym otworzyłem drzwi. Zaświeciłem światło przy wyjściu i powiedziałem do mojego towarzysza 'wejdź'. Zdjęliśmy buty i okrycie wierzchnie.
-Napijesz się czegoś? Wody, soku, herbaty? Są też ciasteczka...- zaproponowałem gościowi poczęstunek.
-Może być sok, jeśli to nie problem.- przerwał mi. Poszedłem do kuchni i nalałem soku pomarańczowego do szklanki. Podałem ją chłopakowi. -Więc z jakim tematem masz problem? -kontynuował i przeszedł do sedna sprawy. Nie wiedziałem co mu odpowiedzieć, bo tak na prawdę mam problem z prawie wszystkim.
-Ogólnie nie jestem dobry z matmy, ale najgorzej mi idzie algebra. -powiedziałem szczerze.
-Więc nauczę Cię algebry... -uśmiechnął się i potarł ochoczo dłonie.
-Chodźmy na górę. -po tych słowach Zayn spojrzał na mnie pytająco, nie wiedząc do końca w którą to stronę. Poszedłem pierwszy do mojego pokoju, a on tuż za mną. Gdy już tam dotarliśmy zachęciłem go, aby usiadł na łóżku. Sam wziąłem książkę, zeszyt, notes i kilka długopisów oraz ołówków. Zająłem miejsce na przeciwko niego. Zaczął mi powoli wyjaśniać na czym polega ta czarna magia zwana matematyką. O dziwo rozumiałem coraz więcej i stawało się to dla mnie całkiem proste. Byłem już zmęczony. Gdy Malik wziął szklankę by upić kilka łyków napoju, przypadkiem wylał go na moją koszulkę. Zaczął mówić, że to nie chcący, a ja potrafiłem się tylko śmiać... Gdy to zauważył sam wybuchnął śmiechem. Rzuciłem się na niego łaskocząc jego umięśniony brzuch. On oddał mi zabawę i w tym momencie oboje śmialiśmy się jak opętani. Już po pewnym czasie znalazłem jego wrażliwe miejsca, on moje również. To były głównie stopy, brzuch i pachy... Gdy się zmęczyłem położyłem się na miejscu obok niego. Zorientowałem się, że wciąż mam na sobie mokrą koszulkę. Zdjąłem ją szybko i przykryłem się ciepłą kołdrą, mulat zrobił to samo. Widocznie był tak wykończony jak ja. Na pościeli leżały rzeczy do nauki, zrzuciłem je na ziemię po czym zapadłem w błogi sen.
***LOUIS***
Wracałem samochodem do domu. Byłem zmęczony po całonocnej pracy. Ostatnio dostaję mniej poważne przypadki typu złamana ręka lub operacja wyrostka robaczkowego. Gdy już dojechałem do domu zaparkowałem na podjeździe. Otworzyłem dom po czym zdjąłem buty i płaszcz. Nalałem wody do czajnika i włączyłem go by woda się zagotowała. W między czasie postanowiłem sprawdzić czy mój Hazza śpi. Zobaczyłem, że w jego pokoju świeci się lekkie światło. Nacisnąłem delikatnie na klamkę i przekroczyłem prób sypialni nastolatka. Nie mogłem uwierzyć w to co widziałem. Zamurowało mnie. Na łóżku spał półodkryty Harry, a na jego nagiej klatce piersiowej leżał Zayn Malik przykryty po szyję kołdrą. Co tu się stało? Czyżby oboje byli bez ubrań? Po cichu wymknąłem się z tego pomieszczenia. Zabolał mnie ten widok. Czuję zarazem zazdrość, żal i smutek. Chociaż nie mam być o co zazdrosny bo przecież jestem tylko jego opiekunem. Kocham go tak mocno i martwię się, że mulat go skrzywdzi po raz kolejny. Dosyć oczywistą opcją jest możliwość, że są parą. Nie mogę dopuścić do tego, by Loczek po raz kolejny cierpiał. Musze dyskretnie z nim porozmawiać o jego uczuciach do tego bandyty. Poczekam, aż się obudzą i mój wychowanek coś mi wyjaśni. Moja miłość jest zbyt wielka, abym chciał go rozdzielać z kimś, kto da mu szczęście. Nawet jeśli ja wtedy będę cierpieć... Zaparzyłem herbatę i spojrzałem na zegarek. Jeszcze godzina i powinien zadzwonić jego budzik. Będę udawał, że nic nie wiem i poczekam, aż on mi wszystko wytłumaczy, lub nie jeśli nie zechce. Tak będzie najlepiej. Rozmyślałem tak jeszcze przez jakiś czas, gdy nagle moim oczom ukazał się Lokowaty chłopak. Był dosyć zdziwiony moją obecnością.
-Lou, co ty tu robisz? -zapytał.
-Mieszkam. -rzuciłem sarkastycznie.
-Ale, ty miałeś całonocny dyżur i powinieneś odpoczywać. Czemu nie śpisz?
-Chciałem się z tobą przywitać. Zrobić Ci jakieś śniadanie? -robiłem tak jak sobie obiecałem, będę udawał, że o niczym nie wiem.
-Tak, możesz. Ja, ja pójdę na górę się przebrać i za chwilę wrócę. -zareagował niepewnie. Postanowiłem przygotować zwykłą jajecznicę. Wziąłem z szafki patelnię i kilka jajek z lodówki. Zacząłem przygotowywać posiłek, po czym Harry zdążył już wrócić.
-Louis, mógłbyś mi pomóc z referatem na biologię? Przypomniałem sobie, że jest na dzisiaj. Nie bardzo rozumiem temat.
-Nie wiedziałem, że masz dzisiaj tę lekcję. Ale oczywiście, tylko najpierw zjedzmy w spokoju. -po tym jak to powiedziałem, usiadł przy stole nerwowo stukając palcami o blat. On coś kombinuje. Dowiem się co. Nałożyłem danie na talerze i podałem kubki z zaparzoną w między czasie herbatą. Szybko skonsumowaliśmy nasze śniadanie. Loczek spojrzał na mnie i wiedziałem o co chodzi. Szliśmy schodami na górę. Gdy dotarliśmy do jego pokoju, nie było tu już Zayna. Chłopak natomiast zamknął drzwi i rozpoczął szukanie czegoś w szafce. Wyciągnął zeszyt i usiadł na łóżku, ja usiadłem obok niego. W tym momencie usłyszałem lekkie trzaśnięcie drzwi wyjściowych. Teraz zrozumiałem.
-Hmmm, widocznie coś mi się pomyliło... Nie było żadnego referatu. -mówił pod nosem Hazza, przeglądając zeszyt.
-Powinienem już iść bo się spóźnię... -kontynuował. Przytulił mnie lekko i szepnął 'będę tęsknić, odpocznij', po czym zniknął za drzwiami i zostawił po raz kolejny ze zburzonymi myślami...
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Po raz kolejny przepraszam, że musieliście długo czekać. Mam nadzieję, że rozdział jest wystarczająco ciekawy by wynagrodzić Wam oczekiwanie. Chcę podziękować za każdy komentarz jaki dodajecie. Gdyby nie one nie wiem czy historia byłaby kontynuowana. Niestety nie wiem kiedy dodam następną część i obiecanego już dawno shota. Może zdecydujcie co chcecie najpierw-> piszcie. Nowy post tak jak zwykle po 10 opiniach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)