30 sierpnia, 2012

Rozdział 16

***HARRY***

 Zastanawiam się dlaczego to zrobiłem? Dlaczego próbuję mu wybaczyć? Wiem, że zrobił sporo złych rzeczy. Nie chodzi mi o wypadek, bo zaczynam rozumieć że to tylko moja wina. Zaczynam uczyć się żyć z poczuciem winy.  Teraz uczynki Zayna widzę z innej perspektywy. On najwidoczniej nie robił tego bo lubił, chciał być szanowany i popularny. Ważne, że nie czuł rozkoszy znęcając się nad innymi. Tak mi się przynajmniej wydaje. To nie wiele zmienia, ale widzę, że on ma dość. Niall mówił coś o jakimś sekrecie Malika, przez który się zmienił. Nie wiem o co chodzi. Może kiedyś spróbuję coś od niego wyciągnąć.
-Skończyłem! -z rozmyślań przerwał mnie krzyk chłopaka.
-Trochę ciszej bo obudzisz wszystkich, ale serio? Tak szybko? -starałem się uciszyć chłopaka, który zrobił już pracę domową. Ja też ją robiłem, tylko nie mogłem się skupić.
-Nie widziałeś jeszcze mojej turbo szybkości do nauki. A tobie jak idzie? -zażartował i zajrzał w mój zeszyt. Nie miałem napisane zbyt wiele.
-Kiepsko, ale za chwilę skończę. -powiedziałem i zabrałem się jednego z najgorszych przedmiotów. Fizyka, w dodatku kwantowa. Po jakichś dwudziestu minutach wreszcie napisałem zadanie. Mulat cały ten czas się mi przyglądał. Krępowało mnie to, zwłaszcza po tym co zdarzyło się w nocy w jego snach. To nie jego wina, chyba że śni świadomie. Zanim się odezwałem, Zayn podszedł do mnie.
-Widzę, że też skończyłeś. Mamy jeszcze sporo czasu, deszcz przestał padać. Chcesz iść do domu? Odprowadzę Cię. -tylko nie to, zapomniałem o Lou. Wciąż nic sobie nie przemyślałem. Jak mam stanąć z nim twarzą w twarz, skoro nie wiem co do niego czuję. Czy to tylko przyjaźń i sympatia czy może jednak miłość?
-Nie, nie trzeba. Jeśli Ci to nie przeszkadzam, to mogę jeszcze zostać? -zapytałem obdarowując go proszącym spojrzeniem.
-Oczywiście, że tak. Myślałem tylko że..., że twój opiekun się o Ciebie martwi. Nawet nie zadzwoniłeś. -ucieszyło mnie, że mogę tutaj zostać. Z Malikiem już wszystko wyjaśniłem i nie czułem się już przy nim źle. Był bardzo miły, zabawny i troskliwy. W domu czeka mnie jeszcze jedna rozmowa. Wydaje się, że trudniejsza. Gdybym mógł, to zostałbym tutaj jeszcze jedną noc. Nie powinienem.
-Trochę się pokłóciliśmy i.... nie chcę z nim na razie rozmawiać. On ze mną pewnie też. -trochę skłamałem, bo może i się kłóciliśmy, ale nie dlatego nie mam ochoty na konwersację.
-To moja wina? Tak? -zapytał smutny.
-Nie, nie twoja. Powiedziałem kilka słów za dużo. Wiesz jak to jest. -uśmiechnąłem się do niego po raz kolejny mając nadzieję, że rozumie.
-Więc... zjesz coś? Na pewno jesteś głodny. -miał trochę racji. Zwykle nie jem zbyt wiele. Przed wypadkiem też miałem problemy z apetytem.
-Nie, dzięki, naprawdę nie trzeba. -było jakoś niezręcznie.
-Przejdziemy się na spacer? Taki w ciszy, lubię rozmyślać w ten sposób. -spodobała mi się jego propozycja. Świerze powietrze dobrze mi zrobi.
-Może być.-po czym zabrałem swoje rzeczy. Zeszliśmy na dół. Zayn powiedział, że zostawi rodzicom kartkę, by się nie martwili. Dlaczego ja nie zostawiłem kartki Lou? Trochę głupio postąpiłem. Gdy już coś napisał narzucił na siebie kurtkę i założył buty. Ja tez byłem gotowy. Otworzyłem drzwi i wyszliśmy.
-To gdzie idziemy? -rzucił Malik.
-Gdziekolwiek. -też potrzebowałem pomyśleć. Ostatnio dużo myślę. O wszystkim. O wypadku, Louisie,... Zaynie. Pomyśleć, że jeszcze wczoraj bałem się go, a dzisiaj jesteśmy razem w jakimś parku. Jest jeszcze wcześnie i nikogo tu nie ma, oprócz Nas. On też się czymś martwił, a może ja widzę tylko złe strony wszystkiego? Bo wszystko ma złe strony... Dwie strony medalu, jedna dobra, druga... lepiej nie mówić. Nawet pocałunek z Tommo ma dwie strony. Cieszę, się bo mi się podobało, ale martwię bo boję się rozmowy. To ja powinienem mieć do niego pretensje, ale nie miałem. Czułem tylko strach, strach przed uczuciem. Ledwo zdążyłem zacząć rozgrzebywać moje problemy, a Malik powiedział, że czas iść w stronę szkoły. Wędrowaliśmy w ciszy do dużego budynku. Całkiem zapomniałem, że mam na sobie jego ubrania. Dzisiejszy dzień będzie interesujący... bardzo...



***ZAYN***

Przemyślałem sobie wszytko. Harry jest miłością mojego życia. Wybaczył mi, no może prawie i nie mogę zmarnować drugiej szansy. Zostanę jego przyjacielem, kto wie, może kiedyś będzie okazja na coś więcej. Może on mnie pokocha tak jak ja jego? Wychodząc z zakrętu zobaczyłem szkołę. Duży, szary budynek. Z reguły szkoły są szare, chyba tylko po to, żeby nikt nie lubił ich odwiedzać. Minęliśmy bramę. Zastanawiałem się jak zareagują uczniowie, gdy zauważą, że mój nowy kolega przyszedł tutaj ze mną i w dodatku w moich ciuchach. Nie powinienem się tym martwić, bo coś sobie obiecałem. Nie będę zważał na to co myślą ludzie. To przez moje zaczepki chłopak ma problemy i postaram się to odkręcić. Nie chcę, by dołączył do mnie i moje bandy. Jest zbyt wrażliwy na coś takiego. Nie chcę by się zmieniał. Takiego go kocham. W ciąż między nami panowała cisza. Przekroczyliśmy próg szkoły, wszyscy spojrzeli w naszą stronę, mojemu towarzyszowi nie spodobało się to bo spuścił głowę w dół nie patrząc na gapiów. W pewnej chwili złapałem go za rękę, by się zatrzymał.
-Harry, ja już pójdę szukać swojej klasy. Zobaczymy się po południu?
-Ok. -odpowiedział szybko.
-To na razie. -rzuciłem krótko, on mi nie odpowiedział. Był jakiś dziwny... Zacząłem iść tam gdzie zwykle, na koniec korytarza do kumpli. Zapomniałem, że mam limo na twarzy. Trudno, teraz już nic nie zrobię. Chyba, że pójdę do mojej dziewczyny Michelle po jakiś kosmetyk. Wątpię, by nic przy sobie nie miała. Co przerwę idzie poprawiać tą swoją gładź szpachlową. Zauważyłem moich kolegów. Czy mogę ich w ogóle nazywać kolegami? Po za biciem słabszych nic nas nie łączy. Nigdy się nie uśmiechają, nie żartują. Tylko ćpają i palą. Też palę, ale staram się rzucić. Ciekawe gdzie jest Niall? Spostrzegłem, że nie ma go w gromadce.
-No proszę, kogo my tu mamy? Malik pofatygował się do szkoły. Podobno masz nowego przyjaciela? -wieści, tak szybko się rozniosły? Nie możliwe.
-Siema, o kogo Wam chodzi? A ty, czemu masz podbite oko? -zapytałem najwyższego.
-Mógłbym zapytać o to samo. Twój nowy znajomy mi przyłożył. Ma szczęście, że ten mięczak Niall się pojawił. -zdziwiła mnie ta wiadomość.
-Har... Styles? -zapytałem udając zdziwionego.
-Jednak wiesz o kogo nam chodzi. Nie wygląda na takiego, co nie?
-Idę po książki i na lekcje, za chwile się zaczną. -powiedziałem i szybko zniknąłem z pola widzenia chłopaków. Postanowiłem znaleźć blondyna i wypytać go o wczorajsze zajście. Nie trwało to długo, bo zwykle był w tym samym miejscu. Niby wkręciłem go do bandy, ale on woli siedzieć sam na korytarzu niż z nami. Nie dziwię się, on jest tak wrażliwy jak Loczek. Może trochę mniej...
-Cześć. Co u ciebie? Opowiesz mi co się wczoraj stało? -zapytałem bez ogródek.
-Też miło mi Cię widzieć. Dobrze, nic specjalnego. -zwykle gdy zadawało się mu wiele pytań w jednej wypowiedzi to tak reagował.
-Niall, daj spokój, jestem ciekawy, w końcu zostałeś bohaterem... -ta sztuczka zawsze na niego działa.
-Po prostu kazałem im się wynosić i zostawić Harrego w spokoju. Groziłem, że Co doniosę. Wiem, jak lubisz się nad nim znęcać, to zostawiłem go tobie. Zadowolony? -mówił smutno, a po zakończeniu wypowiedzi zniknął z przed moich oczu. Nie rozumiem co się stało, czy go czymś uraziłem? Nagle zadzwonił dzwonek. Poszedłem do klasy. Lekcje były jak zwykle nudne a ja starałem się być uważny, aby zapamiętać jak najwięcej i nie musieć się uczyć w domu. Po za tym, po szkole miałem spotkać się z Harrym. Poczekam, aż on wyjaśni wszystko z doktorem Tomlinsonem i odwiedzę go. Po długich męczarniach usłyszałem znak, że wreszcie mogę wydostać się z tego piekła. Czemu piekła? Tutaj cały czas udawałem twardego, to nie jest łatwe, bo taki nie jestem. Nie powinno się okazywać swoich słabości przed innymi. Tego nauczył mnie ojciec. Przed budynkiem zauważyłem chłopaka z lokami, a dookoła niego ustawiani byli moi znajomi. Teraz muszę coś zrobić, tylko co? Zacząłem biec w stronę dostrzeżonej scenki.
-Co to ma znaczyć? Zostawcie go w spokoju! -krzyknąłem wściekły. Nie powinienem był reagować tak ostro.
-A jak nie to co? -na te słowa postanowiłem wykonać pewien prosty gest. Zacząłem podwijać rękawy. Stwierdziłem, że się przestraszą. Nie udało się.
-Ty jeden z tym... chłoptasiem kontra nas dziewięciu? Żartujesz sobie? Nie masz szans! Chyba, że ta umowa co zawsze. Ty mu dokopiesz, albo my!- nie byłem w stanie się na to zgodzić. Harry dopiero mi wybaczył, nie mogłem tego zaprzepaścić. Rzuciłem się z pięściami na jednego z nich. Po chwili poczułem na sobie, uderzenia. Zauważyłem jak Loczek zaczął okładać któregoś pięściami. Byłem zaskoczony, bo tamten się przewrócił i postanowił wycofać. Nagle poczułem cios w głowę. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Upadłem.



***HARRY***

Nie mogłem uwierzyć w to co się stało. Byłem pewien, że w całej szkole nie ma nikogo kto pokonałby Zayna Maika. Myliłem się. było ich aż ośmiu. Gdy zauważyli, ze ten leży nie przytomny po prostu zwiali. Tchórze, pomyślałem i podzszełem do chłopaka. Wziąłem jego głowę na swoje kolana, nie budził się. Przypomniałem sobie wypadek, było w tym trochę podobieństwa. Do moich oczu napłynęły łzy. Ucieszyłem się, że mulat postanowił się zmienić. Obronił mnie, może nie jakoś świetnie, ale mi nic nie jest. Za to on leży na ulicy z zamkniętymi oczami. Zacząłem krzyczeć jego imię, chciałem, żeby się ocknął. Zawsze mogłem go dotaszczyć do lekarza. Najbliżej powinna być szkolna pielęgniarka, ale już nie o tej porze. Pomyślałem o Louisie. Przydałby mi się teraz on i jego umiejętności ze studiów. Zauważyłem, że mój wybawiciel otwiera oczy. Przetarłem policzek i się uśmiechnąłem.
-Dziękuję, pomogłeś mi. Teraz jestem pewien, że mogę Ci wybaczyć. -zabrzmiało to jak cytat z komedii romantycznej, ale nie ważne.
-To ja dziękuje, za szansę i za to że teraz się o mnie martwisz.
-Skąd wiesz, że się martwię? -starałem się by to brzmiało jak kpina. Nie wyszło.
-Widzę twoje oczy. -mówiąc to próbował się podnieść. Nie wychodziło mu to zbyt dobrze.
 -Co tu się stało? -nagle na horyzoncie pojawił się Niall.
-Nic takiego.- wyjęczał mulat.
-Jak to nic takiego? Wyglądasz jak siedem nieszczęść. Obaj tak wyglądacie.
-Powiedzmy, że ktoś chciał nam dokopać. -powiedziałem, nie wtajemniczając za bardzo blondyna.
-Zayn, zaprowadzę Cie do domu. Harry, dasz radę iść, sam. Nic Ci nie jest?
-Nie, poradzę sobie. Lepiej nim się zaopiekuj. -pokazałem palcem na Malika.
-To my już pójdziemy, prawda? -rzucił Horan.
-To do zobaczenia. -powiedziałem puszczając oczko do szatyna. Zauważył ten gest i uśmiechnął się. Przeze mnie drugi dzień z rzędu ktoś go bije. Świetnie. Teraz czeka mnie to, czym niepokoję się od jakiegoś czasu. Pora wrócić do domu i zmierzyć się twarzą w twarz z tym co czuję. Z Louisem...
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ktoś pisał, że nie wie czy czytam komentarze. Czytam wszystko, zanim dodam nową część. Ten i następny rozdział jest mi ciężko stworzyć, więc to może trochę potrwać, zanim pojawi się kolejny. Mam plan co ma być w każdym rozdziale i jak się skończy to opowiadanie, ale czasem trudno coś opisać słowami. Od września nowe rozdziały będą się pojawiać tylko w weekendy, czasem w piątki lub poniedziałki. Następna część z powodu drobnych problemów pojawi się po 10+ komentarzach, ale nie obiecuję, że od razu. Potrzebuję trochę natchnienia, bo od kilku dni mi go brakuje.

29 sierpnia, 2012

Rozdział 15

***LOUIS***

Martwię się o Hazzę. Nie mam pojęcia gdzie jest. Po co ja go pocałowałem? Nie mogłem się oprzeć czy to to z powodu kłótni? Tak czy owak Loczek zniknął. Nie wiem gdzie jest, ani kiedy wróci. Najwyraźniej rano wstał wcześniej. Dzwoniłem do niego cały dzień, nie odebrał. Po południu poprosiłem kolegę z pracy by w razie czego mnie zastąpił i pojechałem pod szkołę. Czekałem, aż Harry wyjdzie, lecz go nie zobaczyłem. Udałem się do dyrekcji pod pretekstem sprawdzenia, jak sobie radzi. Był dziś w szkole na wszystkich lekcjach. Po prostu nie spostrzegłem gdy wychodził. Pomyślałem, ze będzie w domu. Pojechałem tam, ale było pusto. Przez chwilę zastanawiałem się gdzie mógł pójść, do głowy wpadł mi pomysł. Jego dawny dom. Gdy tam dotarłem, znowu się zaskoczyłem. Tutaj tez go nie było. Teraz siedzę tutaj i czekam, mając nadzieję, że przyjdzie. Czekam od kilku godzin. Zastanawiam się nad tym co zaszło. Rozmawiałem z Dan, doradziła mi, żebym powiedział mu, że nie chciałem go pocałować. Że tak wyszło, ale to byłoby kłamstwo bo chciałem. I wciąż chcę. Nie mogę przestać myśleć o jego słodkich i ciepłych ustach, których właściciel zawładnął moim sercem. Co jeśli Hazza się mnie boi? Boi się, że jestem jakimś pedofilem i uciekł? Sprawdziłem rano, nie wziął ze sobą wiele rzeczy. Tylko te co zwykle do szkoły. Nie powinienem tu siedzieć i nic nie robić, zaczyna się ściemniać. Może powinienem pojechać na policję i zgłosić zaginięcie? Tak też zrobię, wstałem z kanapy i udałem się na komisariat. Opowiedziałem mundurowemu co się wczoraj stało, pomijając pocałunek. Obiecali, że spróbują go znaleźć. Mi kazali wrócić do domu i czekać aż wróci. Czekałem, a czas mijał nieubłaganie. Każda sekunda z myślą, że za chwilę może otworzyć drzwi i udawać, że nic się nie stało była torturą. Tak, teraz marzyłem, by to po prostu się nie wydarzyło i było tak jak wczoraj po południu. Może trochę lepiej.



***HARRY***

Dziwnie było spędzać czas z rodziną Malika. Wszyscy się dobrze bawili, tylko Zayn dziwnie na mnie spoglądał. Czułem się nieswojo i jakoś tak... inaczej. W tym domu wszyscy byli szczęśliwi, może oprócz mojego wroga, ale chyba po prostu się krępował. Zawsze wyobrażałem sobie jego bliskich jako takich wrednych jak on. Okazało się, że w domu jest inny. Młodsze rodzeństwo bardzo go lubiło. Chcieli się z nim bawić. On nie odmawiał, tylko cały czas patrzył na mnie. Patrzył, jakby na coś czekał. Czekał, aż sobie pójdę? Bardzo bym chciał, ale on sam sprawił, że wciąż tu jestem. Nie rozumiem jego powodów. Może na prawdę chce mnie zabić? Powinienem poinformować Lou, gdzie jestem. Od rana wydzwania, na pewno martwi się gdzie jestem. W tym momencie podeszła do mnie pani Malik.
-Co się stało? Czemu jesteś taki przygnębiony? -zapytała troskliwie.
-Nic, po prostu... po prostu jestem zmęczony. -wymyśliłem powód mojego zachowania.
-Więc idź się połóż spać, nie chcemy żebyś się nie wyspał. -powiedziała troskliwie. Wystraszyłem się, co by było, gdybym poszedł spać przed Zaynem. Przeszły mnie ciarki.
-Też jestem zmęczony,  Harry, idziemy spać? -podszedł do nas mulat, nazwał mnie Harry i zapytał się czy idę spać, zdziwiłem się. Czy on udaje przed rodziną, czy przed tymi bandziorami. Już nie wiem co mam myśleć.
-Tak, oczywiście. Dobranoc pani Malik. -grzecznie się pożegnałem.
-Dobrej nocy dzieci. -mówiła tonem, jakby miała nas ułożyć do łóżka i zaśpiewać kołysankę. Starała się dbać o wszystkich. Mój towarzysz wskazał ręką schody. Miałem tam iść i to pierwszy. Zawahałem się i spojrzałem na wesołą rodzinę mojego wroga. Czy oni pozwoliliby mu mnie skrzywdzić? Chociaż... nawet nie musieliby wiedzieć. Zabiłby mnie w nocy, zakopał zwłoki i powiedział reszcie, że wstałem wcześniej. Potem by wymyślił, że się pokłóciliśmy lub się wyprowadziłem. Tutaj udawałem jego przyjaciela, nie wiem nawet po co. Może robię to, by jego bliscy nie dowiedzieli się o tym jaki potrafi być ich współlokator. Pewnie o tym wiedzą, nie mają tylko pojęcia, że ja jestem jedną z jego ofiar. W końcu wszedłem po schodach, następnie w pokoju zauważyłem jedno łóżko. Jedno! Zayn spojrzał na mnie i powiedział, że ja będę na nim spał, a on idzie poszukać pompki do materaca. Wolałem się nie przebierać, żeby jutro rano przypadkiem nie spotkać niemiłej niespodzianki w stylu: nie ma moich ubrań, siostra Zayna może mi pożyczyć sukienkę. Usiadłem na moim miejscu spoczynku, po chwili wściekły chłopak kopnął drzwi, wziął wdech jakby nie chciał okazywać mi złości.
-Nie znalazłem pompki, muszę nadmuchać tradycyjnie. Trochę mi to zajmie, połóż się już spać. -mam iść spać, gdy on będzie dmuchać materac? Idealna sytuacja by mnie wykończyć. Postanowiłem go jednak posłuchać, bez słowa położyłem się pod kołdrą i obróciłem w stronę ściany. Mój plan to udawanie snu.
-Dobranoc. -rzucił krótko szepcząc Zayn. Minęło sporo czasu. Ja byłem już naprawdę śpiący i bałem się, że poddam się objęciom Morfeusza. Przekręciłem się na drugi bok. Zobaczyłem jak mulat dalej męczy się z pompowaniem materaca. Był zmęczony. Zauważył, że nie śpię. Uśmiechnął się do mnie, co wydało mi się dziwne. W tym momencie moje serce zmiękło.
-Skończ już z tym. Zmieścisz się obok mnie. -gdy tylko to powiedziałem, zacząłem tego żałować. Chłopak podszedł w stronę łóżka. Zrobiłem mu trochę miejsca.
-Dziękuję Ci Harry. I jeszcze raz przepraszam... -wciąż targa nim poczucie winy? Zastanawiałem się gdy człowiek, który jeszcze wczoraj mnie pobił wchodził pod kołdrę i kładł się obok mnie. Przełknąłem ciężko ślinę. Oschle przekręciłem się na poprzedni bok i zamknąłem oczy. Nie chciałem zasnąć, tylko chwilę odpocząć i udawać, że śpię. Nie poddałem się, minęło chyba kilka godzin. Było mi zimno bo materiał okrywający nas znalazł się na podłodze. Nagle poczułem coś na swojej nodze. Miałem nadzieję, że to nie było to co myślałem. Moja nadzieja prysła po chwili, gdy lekko obróciłem głowę. Zobaczyłem, że jakimś cudem Zayn spał w samej bieliźnie, która była dosyć napięta. Stanął mu! Pewnie śniła mu się ta plastikowa cheerleaderka. Starałem się nie zwracać na to uwagi gdy nagle z jego ust usłyszałem moje imię. Więc śniłem mu się ja? Miał sny erotyczne ze mną? Najpierw niszczy mi życie, a potem śnię mu się i to w taki sposób? Tego już trochę za wiele. Po cichu wymknąłem się z pokoju, dotarłem do drzwi wyjściowych. Ubrałem buty i narzuciłem na siebie płaszcz. Padał deszcz. Dość mocno padał. Trudno, przejdę się kilka kilometrów to nic mi się nie stanie.



***ZAYN***

Obudziły mnie hałasy na schodach. Ktoś wychodził z domu. Zauważyłem, że obok mnie nie ma Harrego, czułem podniecenie, a mój członek stał na baczność. Czyżby dlatego mój przyjaciel, jeśli mogłem tak go nazwać, opuścił dom? Może czekał, aż wszyscy zasną, żeby się wymknąć. Szybko się ubrałem, słysząc krople deszczu obijające się o szyby. Wziąłem dwa parasole i pobiegłem odpowiednią stronę. Po chwili szybkiego spaceru ujrzałem przemoczonego chłopaka. Wcale się nie śpieszył. To musiała być osoba, której szukam. Podbiegłem do postaci.
-Czego chcesz Zayn? -zaczął mówić do mnie po imieniu, lekko ucieszyłem się z tego faktu. Ucieszyłem się również gdy pozwolił mi z nim spać. Czułem jego bliskość. Bliskość ukochanej osoby. Zrozumiałem, że nie ma nic cenniejszego na świecie niż uczucia, którymi obdarzają nas inni. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że muszę go zdobyć. Jego i przebaczenie za grzechy.
-Pada deszcz, tam gdzie idziesz wcale nie jest tak blisko idąc stąd. Jeszcze się przeziębisz. -na prawdę bałem się o niego. Wczoraj go pobiłem, a dziś próbowałem przekonać, że się o niego martwię. Nawet sześcioletnie dziecko by w to nie uwierzyło. Nie odpowiedział tylko szedł dalej.
-Weź chociaż parasol! -krzyknąłem, gdy był już trochę dalej ode mnie.
-Nic od Ciebie nie chcę. Daj mi spokój, dzisiaj udawałem twojego przyjaciela, chociaż nie powinienem pomagać Ci okłamywać rodziny. Wiem, że ty też mnie nie lubisz, więc czemu to robisz? Czemu się nie odczepisz? -te słowa trochę zabolały. Zabolało, że mnie nie lubi. Że ma do tego mnóstwo powodów. Zabolało to, że on tak myśli o moich uczuciach. Nie wie, że kocham go jak nikogo innego na całym świecie.
-Czemu myślisz, że... Cię nie lubię?
-Wydaje mi się, że jesteś tutaj tylko przez poczucie winy. Nie martw się o mnie, gdy się rozchoruję nie będę Cie obwiniać. Wystarczy? -znowu próbował mnie wyminąć, tym razem zaszedłem mu drogę. Zatrzymał się.
-To nie prze poczucie winy. Po prostu trochę się zmieniłem. Wciąż próbuję się zmienić. Jeśli teraz nie wrócisz, to pójdę z tobą, wtedy oboje będziemy chorzy. Nie chcesz chyba żebym wylądował w szpitalu z zapaleniem płuc.-odpowiedziałem uśmiechając się.
-No dobrze, niech Ci będzie. -kompletnie nie rozumiałem tego co teraz zrobił. Dobrze, że nie dał się dłużej prosić, bo zaczynało mi brakować argumentów. Ciekawe czemu tak szybko go przekonałem. Czyżby on martwił się o mnie? A może po prostu ma tak dobre serce? Po chwili z powrotem byliśmy w domu. Cali przemoczenie. Nie wiem jak to możliwe, ale gdy minęliśmy próg zaśmialiśmy się porozumiewawczo. Moje serce w tej chwili próbowało wyskoczyć z ciała. Staraliśmy się nikogo nie obudzić. Udaliśmy się w stronę łazienek. Na szczęście, lub nieszczęście były dwie. Szybko zdjąłem swoje ubranie. Przemokłem nawet do bokserek, poniżej pasa owinąłem się ręcznikiem i poszedłem do szafy. Szybko znalazłem kilka ubrań dla siebie i Harrego. Była już 4.00 rano, więc pewnie nie pójdziemy już spać. Przez chwilę zastanowiłem się czy on pójdzie do szkoły w moim ubraniu i razem ze mną. Dziwnie by to wyglądało, ale najwyższa pora przestać martwić się tym co myślą o mnie ludzie. Zapukałem do łazienki w której był mój nowy kolega. Miałem nadzieję, że nowy kolega. Musiałem powstrzymać się od wyobrażeń, że jestem tam z nim. Nie otworzył drzwi tylko zapytał kto to. Odpowiedziałem, że to ja i zostawiam mu suche ubrania pod drzwiami. Sam też poszedłem się ubrać. Sporo czasu spędziłem przed lustrem układając swoją idealną fryzurę. Gdy już w końcu nacisnąłem na klamkę udałem się w stronę pokoju. Chwilę pomyślałem i stwierdziłem, że lokowaty chłopak albo jest na dole, albo postanowił po raz kolejny się wymknąć. Zszedłem po schodach i zobaczyłem jego siedzącego przy stole z dwoma kubkami jakiegoś napoju i talerzem kanapek. Był ubrany w to co mu dałem czyli jeansowe rurki, biały t-shirt i czarną bluzę. Wyglądał w tym ubraniu lepiej niż ja.
-Wypij, rozgrzeje Cię. I zjedz coś. -podał mi kubek z herbatą i przysunął w moją stronę talerz z kanapkami.
-Teraz ja Cię o to zapytam, dlaczego to robisz?
-Powiedziałeś, że się zmieniłeś. Może uznasz, że to dziwne, ale Ci wierzę. Zauważyłem to, myślałem jednak, że to tylko głupie gra pozorów. Powinieneś dostać drugą szansę jak każdy człowiek. Spróbuję, niestety nie potrafię jeszcze wybaczyć tego wszystkiego co robiłeś. Co do wypadku, to nie powinienem obwiniać Ciebie, tylko siebie. Muszę przemyśleć jeszcze kilka spraw. Mam nadzieję, że nie bawisz się ze mną w kotka i myszkę, tylko to co robisz jest szczere. -po tym co usłyszałem miałem ochotę podskoczyć z krzesła. Podskoczyć tak wysoko by dostać gwiazdę i dać ją Harremu.
-Przysięgam, że jestem szczery. -powiedziałem to, a on się do mnie uśmiechnął. Ten uśmiech jest jedną z najlepszych rzeczy jaką mógł mi dzisiaj dać. Po za drugą szansą oczywiście.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Czytasz= komentujesz , jesteś tu=dodajesz się do obserwatorów. Następny rozdział po 10+ komentarzy pod tym.

28 sierpnia, 2012

Rozdział 14

***HARRY***

Rano wstałem wcześniej niż zwykle. Musiałem przemyśleć sobie wczorajsze wydarzenia i nie miałem ochoty rozmawiać z Lou. Nie chodzi o to, że się na niego gniewam. Po prostu nie byłem jeszcze gotowy. Wziąłem prysznic i ubrałem czarne rurki, biały t-shirt i granatową marynarkę. Nie martwiłem się siniakiem na twarzy. Najciszej jak mogłem zszedłem po schodach i udałem się w stronę drzwi. Narzuciłem na siebie płaszcz i włożyłem białe conversy. Postanowiłem iść do mojego domu. Bałem się tej wizyty, ale najwyższa pora zmierzyć się z przeszłością. Po dłuższej wędrówce ulicami Londynu zauważyłem miejsce mojego dawnego zamieszkania. Miejsce w którym się wychowałem. Zacząłem grzebać po kieszeniach w poszukiwaniu kluczy. W końcu znalazłem przedmiot pasujący do zamka. Otworzyłem bramę i szedłem przed ogród. Gdy dotarłem do drzwi skamieniałem. Wróciły do mnie różne wspomnienia, nie tylko te szczęśliwe. Postanowiłem wziąć się w garść. Przekręciłem zamek po czym przekroczyłem próg domu. Wszystko było tak, jak gdy stąd wychodziłem. Brakowało tylko dwójki kobiet siedzących przy stole i jedzących śniadanie. Na wieszakach wisiały różne damskie kurtki i płaszcze. Tuż przy wyjściu była szafka na buty. Zapewne były w niej szpilki mojej mamy i trampki Gem. Moja siostra uwielbiała trampki, zupełnie tak jak ja. W moich oczach zakręciły się słone łzy. Bardzo za nimi tęskniłem, czułem, że wyjechały na wakacje i może za jakiś czas wrócą. Cały dom wyglądał, jakby ktoś miał tu wrócić, niestety to już nie możliwe. Przeze mnie i moją głupotę. Otarłem mokre policzki ręką. Brakowało mi mojej rodziny. Brakowało też moich rzeczy. Tommo zabrał je do siebie gdy byłem w szpitalu. Właściwie teraz mogę powiedzieć 'do nas'. Wciąż czuję się zrozpaczony, tłumię to w sobie, ale czasem uczucia muszą wypłynąć. Zastanawiam się, czy cięcie by mi pomogło. Nawet za tym tęsknię. Z krwią spływają wszystkie problemy, a ból powodował zatracenie się w euforii. Wszystko na chwilę znika. Potem musisz wyjść spod prysznica. Dopóki czujesz ból wszystko jest w porządku, a później... Chcesz wrócić i znów użyć żyletki. To tak działa, jest jak uzależnienie. Chciałbyś tak spędzić całe życie. Samookaleczenie gorącymi sztućcami mimo iż bolało bardziej, nie dawało takiej satysfakcji. To tak jakby palacz, żuł gumę nikotynową. Nie wiem co będzie gdy stanę się pełnoletni. Pewnie mój opiekun będzie chciał bym radził sobie sam. Nie jestem pewien czy dałbym radę. Poszedłem schodami na górę i przekręciłem gałkę do mojego pokoju. Nie było w nim nic oprócz mebli. Usiadłem na pościelonym łóżku. Wyjąłem z kieszeni telefon. Była 6.30., a Louis już dzwonił. Pewnie też wstał wcześniej i się martwi. Miałem całkiem sporo czasu do pierwszej lekcji. Zacząłem myśleć o Boo Bear'ze, dawno go tak nie nazywałem. Wiem, że czuję do niego coś więcej. Coś więcej niż przyjaźń. Może nawet go kocham. Nie wiem tylko co on czuje do mnie. Dlaczego mnie pocałował? Czy to możliwe, aby darzył mnie takim uczuciem jak ja jego? To tylko kilka z wielu pytań, na które nie potrafię sobie odpowiedzieć. Gdy mnie pocałował, nie byłem w stanie oprzeć się jego kuszącym wargom. Oddałem pocałunek, czułem, że to mu się podoba. Nie odrzuciłem go, a on również nie miał zamiaru tego zrobić. Tak mi się wydawało. Zaczęło do mnie docierać co ja robię, w tym momencie on wybiegł. Możliwe, że rozum mu wrócił wtedy, kiedy mnie. Albo po prostu nie czuł do mnie togo co ja do niego i stwierdził, że to był błąd. Jak teraz mam się przy nim zachowywać? Co mam robić? Udawać, że nic się nie stało czy pokazać mu swoją miłość? Ciekawe skąd on wiedział o moich bliznach na plechach? Zanim wbiegł wściekły do mojego pokoju, ktoś nas odwiedził. Może to ta osoba opowiedziała mu prawdę? Ale prawdę znam tylko ja i... i Zayn! To on powiedział Lou o wszystkim! Tylko po co? Z zemsty czy troski? Haha, chyba całkiem odebrało mi rozum. Malik by się troszczył o mnie. Niby z jakiego powodu? Mimo to mam zamiar go zapytać o ten incydent. W szkole z nim porozmawiam. Koniecznie sam na sam. Przy kumplach udaje bandytę, ale przy mnie jest inny, może nawet miły. Lub na odwrót. W tej chwili zerknąłem na zegar w telefonie. Nadeszła pora zbierać się do szkoły. Wyszedłem z domu i go zamknąłem. Przemierzałem tę samą trasę co niegdyś. Tym razem szedłem do tego budynku z celem wyciągnięcia informacji od mojego wroga. Bałem się trochę, z resztą miałem powód. Mógłby mnie znów pobić, miałbym siłę by przeciwstawić się jednemu z mięśniaków, ale nie dziesięciu. Lepiej potulnie dostać od jednego niż przyłożyć kilku i wyjść z tego pół żywym. Przekroczyłem próg tego ogromnego budynku. Od razu zacząłem szukać paczki Malika. Zauważyłem ich tam gdzie zwykle, na końcu korytarza. Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem w ich stronę.
-Mam sprawę do Malika, wiecie gdzie jest? -rzuciłem nie okazując strachu. Byłem już całkiem dobry w maskowaniu emocji.
-Nie ma go dzisiaj i widocznie nie będzie.
-Pewnie wczoraj imprezował i dzisiaj nie ma siły wstać z łóżka. -zażartował jeden z nich.
-Taki chłoptaś jak ty i sprawa do kogoś takiego jak Malik. -zaśmiał się szyderczo najwyższy. W tym momencie postanowiłem się wycofać. Niestety, poczułem czyjś dotyk na ręce.
-Nie tak szybko mały! Chętnie się z tobą pobawimy tak jak zwykle! -mówił, trzymający mnie za nadgarstek.
-Nie dotykaj mnie! -krzyknąłem okazując wściekłość. Złożyłem wolną dłoń w pięść i przywaliłem z całej siły w oko mojemu oprawcy. On mnie puścił i złapał się za cześć ciała, w którą go uderzyłem. W tym momencie kilku innych zaczęło mnie obchodzić dookoła. Poczułem strach. Właśnie dlatego nigdy się im nie stawiam. Jeden z chuliganów już miał zamiar się na mnie rzucić, gdy usłyszałem wybawienny głos.
-Zostawcie go! -krzyknął blondyn zmierzając w naszym kierunku. To był Niall Horan. Nie miałem pojęcia, czemu zadaje się z tymi osiłkami. Był wyraźnie inny niż oni. Bardziej podobny do mnie.
-Horan, odejdź! Mamy z nim coś do załatwienia! -krzyknął chłopak z podbitym okiem.
-A jeśli Zayn dowie się, że dokuczaliście jego zabawce to co zrobi?! -rzucił reszcie sugestię. Po czym oni wrócili do swoich zajęć czyli pogawędek przy oknie.
-Dzięki za pomoc. Pamiętasz kim jestem? -zapytałem z wdzięcznością.
-Ty jesteś... Harry, Harry Styles.
-Skoro ktoś taki jak Niall Horan mnie poznaje, to może nie jestem taką szarą myszką jak mi się wydaje. -zażartowałem, a on się zaśmiał.
-Chodźmy lepiej stąd.-pokazał ręką w inną stronę szkoły. Szliśmy w ciszy. Krępującej ciszy.
-Co cię martwi? -zapytałem mojego wybawiciela.
-Czemu myślisz, że coś mnie martwi? -odparł smutno.
-Nauczyłem się poznawać po ludziach emocje próbując maskować swoje. Mam pomysł jak Ci się odwdzięczę. Możesz mi się zwierzyć ze swoich problemów. To podobno pomaga. Z doświadczenia wiem, że nie zawsze, ale spróbować warto.
-Dziękuję Ci za propozycję, ale nie wiem czy powinienem. Masz sporo swoich zmartwień.
-Nie przesadzaj. Po prostu mów. -pokazałem byśmy usiedli na podłodze pod jedną z klas. Zrobił tak jak prosiłem.
-Chodzi o to, że... martwię się o najlepszego przyjaciela.
-Czy ten przyjaciel to Zayn? -zapytałem spokojnie, pokazując mu, że słucham.
-Tak, chodzi o niego. Nie powinienem Cię tym dręczyć. Wiem, że go nie lubisz i masz swoje powody.
-Jeśli tylko czujesz potrzebę wylania z siebie emocji to mów. Nie liczy się, to czy mnie to zaboli czy zmartwi. Po prostu pomoże tobie. -byłem trochę doświadczony w psychologii.
-Widzisz, z Zaynem przyjaźnię się od dziecka. Zawsze sobie wszystko mówiliśmy, lecz od kiedy przyszliśmy do liceum on zrobił się skryty i tajemniczy. Na dodatek zadaje się z tymi bandziorami. Wkręcił mnie w to towarzystwo, bo nie chciał bym został sam. Ja jestem inny niż oni, nie żywię się cierpieniem innych. Zwłaszcza Zayna. Widzę, że coś go dręczy, ale ukrywa to. Jakby bał się mojej reakcji na tą informację. Nie mam pojęcia o co chodzi. Boli mnie to, że już mi nie ufa i jest inny niż kiedyś. Mój Zayn był wesoły, miły i radosny, tego człowieka nie znam...
-Lepiej Ci, gdy komuś to powiedziałeś? -zapytałem, po tym jak on skończył.
-Mam być szczery? Nie bardzo...
-Spróbuj coś od niego wyciągnąć, powiedz mu, że może Ci ufać.
-Myślisz, że nie próbowałem? -w tym momencie zadzwonił dzwonek na lekcję. Uświadomiłem sobie, że nie mam książek i muszę iść w stronę szafek. Pożegnałem się z Niall'em, na co on odpowiedział uśmiechem. W tym momencie wpadł mi do głowy głupi pomysł. Po lekcjach odwiedzę Malika i spróbuję wyjaśnić moją sprawę. Jako to, że jest jednym z najpopularniejszych licealistów, wszyscy wiedzieli gdzie mieszka. Ledwo zdążyłem wejść do klasy, bo nauczyciel zamykał już drzwi. Od czasu tego wypadku wszyscy są dla mnie mili. Nawet pan Kaldenborn. Na biologii omawialiśmy dział genetyki. Nie było to zbyt skomplikowane, ale gdybym nie zrozumiał to zawsze Louis mógłby mi to wytłumaczyć. Na przerwie sprawdziłem telefon. Dziewięć połączeń nieodebranych. Wszystkie od Tommo. Musiał na prawdę bardzo się martwić. Nie chciałem się z nim komunikować, dopóki nie uporządkuje sobie swoich uczuć. Reszta lekcji minęła jak zwykle. Wszyscy byli dla mnie mili i mówili co mam nadrobić. Gdy zadzwonił ostatni dzwonek, najszybszym tempem jakim mogłem wyszedłem ze szkoły. Gdy byłem już daleko za bramą i miałem skręcać w stronę domu Zayna zauważułem samochód Louisa. Przyjechał po mnie. Nie chciałem by mnie zobaczył więc przyspieszyłem jeszcze bardziej. Po piętnastominutowej podróży zobaczyłem spory dom. Należał do rodziny Malików. Przeszedłem przez bramę, wyszedłem na schody i wcisnąłem dzwonek. Po chwili usłyszałem kroki. Drzwi otworzyła mi miła kobieta w średnim wieku, pewnie matka Zayna.
-Witam, kim jesteś młody człowieku? -zapytała serdecznie.
-Ja... ja do Zayna. Nie było go dzisiaj w szkole i...
-Jest w domu, wejdź, zawołam go. -kobieta wpuściła mnie do środka. Była naprawdę wesoła. Po chwili przyszła z Zaynem do salonu. Miał podbite oko.Wskazała synowi mnie ręką i kazała się przywitać.
-Witaj Harry. -podał mi rękę. Zrobiłem to samo czując na sobie wzrok muzułmanki.
-Jak miło, że mój syn wreszcie znalazł sobie porządnych kolegów, którzy się o niego martwią...
-Mamo, zostaw nas samych. -poprosił Malik Junior. Kobieta potulnie wyszła do kuchni i powiedziała, że zrobi nam herbaty.
-Po co przyszedłeś? -zapytał zmieszany chłopak.
-Ja w sprawie tego co stało się wczoraj. Dlaczego doniosłeś Louisowi o wszystkim?
-Możesz nie wierzyć, ale czułem, że tak trzeba. -powiedział spokojnym tonem.
-Gdy mi dokuczasz to też czujesz, że tak trzeba? -zapytałem po cichu by jego matka nie usłyszała.
-Wiesz, że nie, więc po co pytasz?
-Co Ci się stało w oko? -zapytałem ciekawie.
-Twój opiekun mi wczoraj dokopał.
-Louis? -pomyślałem, że on naprawdę się o mnie troszczy.
-Harry..., ja chciałem... chciałem Cię... prze... -Usłyszałem kroki kogoś zmierzającego w naszym kierunku. Nagle mama przerwała synowi wypowiedź.
-Zaczęło mocno padać, mógłbyś zostać u nas na noc. -powiedziała mama mojego wroga.
-Nie chcę robić problemów. -nie chciałem tu nocować. Starałem się przekonać jego matkę, że to zły pomysł.
-Żaden kłopot, synku przekonaj kolegę. Zadzwonimy do jego rodziców i powiemy, że zostaje u nas. -uśmiechnęła się porozumiewawczo do syna. Poczułem łzę spływającą po moim policzku. Otarłem ją.
-Moja mama zginęła miesiąc temu w wypadku. -starałem się nie okazywać smutku.
-Przykro mi, naprawdę. Kolejny powód byś u nas został. Do kogo mam zadzwonić?
-Nie trzeba nigdzie dzwonić, Louis na pewno się zgodzi.-powiedział mulat.
-Pościelę Ci w pokoju z Zaynem. Za chwilę wracam. -no świetnie. Mam spać w domu mojego prześladowcy. Mało tego w domu, w pokoju. Nie jestem pewien czy to zniosę. Nie mam zamiaru dzwonić do Tommo, martwił by się. Ja sam się o siebie boję. Może gdyby Malik był przywiązany do łóżka, czy zamknięty w szafie, ale tak? A jeśli wstanie w nocy i usiłuje mnie zabić? Kto wie co on wymyśli, żeby się mnie pozbyć. Udusi mnie poduszką? Albo załatwi to ciszej i podetnie mi żyły? Co za ironia, pomyśleć że jakiś czas temu sam się ciąłem.
 ---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieje, że Wam się spodobało. Zasady takie jak zwykle: 5komentarzy= nowy rozdział.

27 sierpnia, 2012

Rozdział 13

***HARRY***

Dziś ten dzień, ten dzień w którym najwyższa pora wrócić do szkoły. Na pewno mam mnóstwo zaległości po prawie miesiącu. Ciekawe jak ja to nadrobię? Poszedłem tak jak zwykle wziąć poranny prysznic. Ubrałem pierwsze lepsze ubranie wyciągnięte z szafy i zszedłem na dół. Lou zapytał na powitanie czy jestem głodny i czy mnie podrzucić, odpowiedziałem, że dam sobie radę, ubrałem płaszcz oraz buty i wyszedłem. -Tak jak gdy ostatnio szedłem do szkoły. -pomyślałem. No prawie tak samo. Przypomniałem sobie mamę i Gem rozmawiające o wizycie u lekarza. Teraz w domu był lekarz, więc jest sporo podobieństw. Do szkoły szedłem pieszo tak jak zwykle. Stąd nie było do niej wiele dalej niż z mojego domu. Wziąłem klucze, nie tylko do domu Louisa. Pomyślałem, ze po szkole mógłbym iść do mojego domu. Tommo nawet nie musiałby o tym nic wiedzieć. W trakcie wędrówki zobaczyłem budynek szkoły. Jak zwykle przed drzwiami stało stado uczniów. Wszyscy się na mnie gapili. Nie lubiłem wzroku ludzi, więc starałem się szybko przemknąć między nimi. Niestety w budynku zainteresowanie mną nie było mniejsze niż przed. No proszę, zostałem gwiazdą korytarza szkolnego. Podszedłem do mojej szafki, gdy miałem przekręcić kluczyk by ją otworzyć zawahałem się, zamknąłem na chwilę oczy i wziąłem głęboki wdech. W końcu ją otworzyłem. Wszystko w niej było takie jakie zostawiłem. Nic się w niej nie zmieniło. Dokładnie sprawdziłem, czy ktoś znów nie podrzucił mi niespodzianki. Bałem się, że historia mogłaby się powtórzyć i tym razem Louisowi mogłoby się coś stać. Wzdrygnąłem się na  tę myśl. Pierwsza lekcja dziś to fizyka. Świetnie, nie ma to jak liczby i wzory. Zabrałem kilka książek i udałem się w stronę klasy. Nie było jeszcze dzwonka. Miałem 15 minut. Przyszedłem zdecydowanie za wcześnie.



***ZAYN***

Nie mogłem uwierzyć w to co mówili ludzie. Harry Styles wrócił do szkoły! To znaczy, że ma nowego opiekuna, a ja wciąż mogę mieć u niego te szanse, które zmarnowałem. Podszedłem do kumpli i zaproponowałem im, żeby zaciągnęli go do toalety i zostawili nas samych. Wytłumaczyłem im, że chcę mu porządnie przyłożyć. Tak naprawdę chciałem pogadać i przeprosić. Sam udałem się w stronę miejsca spotkania mojego i Harrego. Czekałem chwilę. W końcu przyszli Ci bandyci z moim NIM. Szarpali go, kazałem im go puścić i wyjść. Jeden z nich go popchnął i upadł na ziemię.
-Nic Ci nie jest? -podałem mu rękę by wstał, poradził sobie bez mojej pomocy. Najwyraźniej wciąż mi nie ufał.
-Nie twoja sprawa Malik. -odpowiedział wściekłym tonem. Lubiłem ten ton. Ogólnie lubiłem, gdy mówił do mnie.
-Owszem, moja sprawa. Chcę Cię jeszcze raz przeprosić i mam nadzieję że...
-Na co masz nadzieję? Że Ci wybaczę? -powiedział wściekle mając łzy w oczach. Chciał stąd iść. Wiedziałem, że jeśli wyjdzie sam to wszyscy zorientują się, że nic nie zrobiłem. Złapałem go mocno za rękę i to co ujrzałem mnie zszokowało. Na wewnętrznej stronie dłoni miał sznyty. Dosyć stare.
-To przeze... przeze mnie? -zapytałem spokojnym tonem.
-Tak i to też! -krzyknął po czym wyrwał się z mojej dłoni i odsłonił plecy. Zobaczyłem na nich rany. Przypalał się! Przez ten wypadek. Cierpiał... ja mu to zafundowałem.
-Kiedy zrozumiesz, że przez Ciebie cierpię i dasz mi wreszcie spokój? Nie możesz się po prostu odczepić? -zaczął krzyczeć. Ja nie potrafiłem nic powiedzieć. Po chwili usłyszałem otwierające się drzwi, wiedziałem kto to. To ta grupka bandytów z którymi się zadaje.
-Połóż się na ziemi i udawaj, ze Cię boli! -rozkazałem mu cicho. Nie wykonał polecenia.
-O co Ci chodzi? -zapytał równie cicho co ja przedtem.
-Nie pytaj, po prostu się kładź! -nie zdążył zrobić tego co powiedziałem bo chłopaki już się pojawili przed nami.
-Czemu on jeszcze stoi? Nie ty dasz mu wycisk to my to zrobimy! Chyba nie pękasz? -rzucił jeden z nich.
-Postanowiłem.... ehm... trochę się z niego ponabijać zanim się nim zajmę. Wy mieliście mi nie przeszkadzać! -odpyskowałem najwyższemu z bandy.
-Dobrze, to już pora mu coś zrobić, za chwilę będzie dzwonek. Wybieraj, ty to zrobisz albo my!
-Czemu mam Wam pozwolić zająć się moją ofiarą? Znajdźcie sobie swoje!
-Nie gadaj ,tylko działaj! -powtórzył jeden z nich. Widziałem wzrok Harrego. Nie za bardzo wiedział o co chodzi. Bał się, nie byłem w stanie mu nic zrobić. Wiedziałem, gdzie ma rany i gdzie mam go nie dotykać. Oni nie wiedzieli. I dobrze, bo biliby go właśnie w tych miejscach. Są brutalni i zrobiliby wszystko, żeby się nad kimś bezkarnie poznęcać. To ich hobby. Podjąłem szybką decyzję. Uderzyłem lokowatego chłopaka w policzek, tak by upadł. Gdy już leżał podszedłem od tyłu i kopnąłem go kilka razy w miejsca, gdzie nie ma ran. Oni patrzyli się i bili brawo. Lubiłem gdy to robili. Tym razem to się zmieniło. Zdałem sobie sprawę co do niego czuje. Gdy zauważyli, że skończyłem to wyszli. Ja zostałem z Harrym.
-Przepraszam.... -on wstał i wyszedł bez słowa. Musiałem dowiedzieć, się kto jest jego nowym opiekunem i powiedzieć mu co on ze sobą robi. Stwierdziłem, że pójdę za nim do domu i wieczorem doniosę o wszystkim. Ta osoba musi przerwać samookaleczenia mojego ukochanego. Jeśli będzie to kontynuował, może grozić mu niebezpieczeństwo. Na pozostałych lekcjach nie mogłem się skupić. Gdy wreszcie zadzwonił ostatni dzwonek pobiegłem z nadzieją, że lokowaty jeszcze nie wyszedł. Nie myliłem się. Poczekałem, aż opuści budynek i śledziłem go, aż dotarł do sporego domu i przekręcił klucz w zamku. Teraz nikogo nie było. Postanowiłem ukryć się w krzakach i poczekać, aż wróci ten dorosły, który się nim zajmuje.



***LOUIS***

Wreszcie wróciłem do domu po ciężkim dyżurze. Otworzyłem drzwi. Hazza już był w domu. Postanowiłem iść do jego pokoju i zapytać jak było. Zdjąłem buty i płaszcz. Torbę rzuciłem na kanapę. Wyszedłem po schodach. Zapukałem do pokoju Loczka. powiedział 'proszę'. Dziś drzwi nie były zamknięte na klucz. Gdy je otworzyłem, zobaczyłem, że siedzi na łóżku ze stertą książek dookoła. Widzę, że nadrabia zaległości. Byłem trochę dumny, widząc, że się stara.
-Cześć. Jak tam pierwszy dzień w szkole po wyjściu ze szpitala? -zapytałem z uśmiechem. On spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem i powiedział:
-Po za tym, że byłem atrakcją dnia i Zayn postanowił mnie mile przywitać to było raczej nudno.
-Co znaczy mile przywitać? -wtedy przyjrzałem się jego twarzy, na boku policzka miał siniaka. Obrócił się do mnie i pokazał palcem miejsce na swojej twarzy.
-Nic Ci nie jest? Zdejmij koszulkę, zobaczę jak rana. -bałem się o niego, że coś mogło się mu grozić. Jakiś uraz wewnętrzny lub coś takiego.
-Nie, nie trzeba. Nie zrobił mi nic poza limo na twarzy. -odpowiedział i ponownie zajął się wypełnianiem jakiejś książki. Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi, powiedziałem Loczkowi, że za chwilę wrócę. Zbiegłem po schodach i otworzyłem drzwi. Przede mną stał opalony brunet.
-Dzień dobry. Pan jest... opiekunem Harrego? -powiedział z lekkim skrępowaniem.
-Tak, a ty to... -nie skończyłem bo mi przerwał.
-Jestem Zayn, miło mi. -gdy to usłyszałem wpadłem we wściekłość. Wyszedłem za drzwi i je zamknąłem, by Hazza nic nie słyszał. Uderzyłem go tak, że się przewrócił.
-Za co to? -rzucił zdziwiony.
-Ty już wiesz za co. Czego tu szukasz? -zapytałem wściekły.
-Martwię się o Harrego! -krzyknął i z jego oczu spłynęła łza.
-Wynoś się stąd i daj mu spokój!
-Widział pan sznyty na jego rękach? -mówił tak jakby się nie przejął tym, że go wygoniłem.
-Miałeś się stąd wynosić! Ostatni raz ostrzegam bo nie ręczę za siebie!
-Po pańskiej odpowiedzi wnioskuje, że pan widział. A oparzenia na plecach? -zrobiłem zdziwioną minę.
-Do widzenia, dziękuje za miłą pogawendkę. -rzucił sarkastycznie odchodząc. Byłem wściekły. Postanowiłem wejść do domu i to sprawdzić. Popędziłem w stronę pokoju mojego Loczka. Otworzyłem drzwi. On jakby nigdy nic zapytał 'kto to'.
-Zdejmij koszulkę! -krzyknąłem patrząc mu w twarz. Zauważył, że jestem wściekły.
-Nie zdejmę jej, jest zimno. -powiedział spokojnie, jakby nie podejrzewał o co mi chodzi lub tak dobrze ukrywał się pod swoją skorupą uczuć.
-Powiedziałem zdejmij koszulkę, albo ja to zrobię! -widziałem, że nie ma zamiaru tego zrobić, więc rzuciłem się na niego.
-Louis, co robisz? Zostaw mnie! -krzyknął. Zerwałem z niego t-shirt. Zobaczyłem, to czego miałem nadzieję nie widzieć. Zayn mówił prawdę. Nie mam pojęcia skąd on to wiedział. Nie zastanawiałem się teraz nad tym.
-Co to ma być? -zapytałem będąc wciąż zdenerwowany.
-Nie twoja sprawa! Nie jesteś moją matką! -to co powiedział zabolało. W jego ochach zauważyłem łzy.
-Właśnie, że moja sprawa! Bo.. bo... mi na tobie zależy, głupku.
 Po tych słowach pocałowałem go, pocałowałem go w usta. On mnie nie odrzucił, odwzajemnił pocałunek. Spędziliśmy tak namiętną i długą chwilę, po czym do mojego ciała wrócił zdrowy rozsądek. Nie powinienem był tego robić. Wybiegłem z jego pokoju. Za sobą słyszałem jedynie krzyk 'Lou, poczekaj'.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dziękuje za wszystkie miłe opinie. Kolejny rozdział po 5 komentarzach:)


26 sierpnia, 2012

Rozdział 12

***HARRY***


Kiedy w czwartek wbiegłem do pokoju, po pewnym czasie Louis chciał wejść. Powiedziałem, że jestem zmęczony i chcę spać. Tamtego dnia dał mi spokój. W piątek znów zrobiłem mu śniadanie, tym razem tylko je naszykowałem i napisałem kartkę, że poszedłem spać dalej i żeby mnie nie budził. Posłuchał mnie. Wyszedł do pracy, wtedy wróciłem do mojej nowej metody samookaleczeń. Na plecach mam już całkiem sporo ran. To daje mi poczucie, że w ten sposób odkupuje swoje winy. Nauczyłem się już kontrolować ból. Teraz nie wydaje z siebie żadnych dźwięków sugerujących, że dzieje się coś złego. Tego dnia Tommo wrócił z pracy później, nawet nie pytałem co się stało. Pewnie jakaś operacja się mu przedłużyła. Był padnięty i od razu poszedł spać. Wczoraj już nie zrobiłem mu śniadania. Przyszedł pod moje drzwi i pukał, nie otworzyłem mu. Coś podejrzewał, oboje z Danielle coś podejrzewali. Nie mogłem pozwolić sobie na ponowne ukazanie moich emocji. Teraz z resztą byłem sadystą. torturowałem samego siebie. Jutro muszę iść do szkoły. Wcale się z tego powodu nie cieszę, ale też nie jest mi z tym źle. Wiem, że muszę skończyć liceum. Jest wczesny niedzielny poranek. Wiem, że Lou ma dziś dzień wolny. Lekarze nie często mają wolne dni w weekend. Któregoś dnia zostawił w domu swój kalendarz. Nie jestem ciekawski, po prostu musiałem sprawdzić kilka rzeczy. To właśnie dzięki temu małemu notesowi wiem, że jutro idę do szkoły i że mój opiekun poszukuje dobrego psychologa. Zapewne dla mnie. Może rozmowa z nim by mi pomogła? To pytanie zadaje sobie już przez jakiś czas. Szpitalna psycholożka, była dosyć... dziwna i nie obchodziło ją, to żeby mi pomóc. Chciała tylko jak najszybciej odrobić swoje i iść do domu. Nie widziałem powodu, żeby mówić jej cokolwiek. Ciekawe czy, gdy wrócę do szkoły Zayn znów będzie taki miły jak w szpitalu? Wszystkiego dowiem się jutro. Usłyszałem pukanie do drzwi. To pewnie znowu Tommo. Mógłby mi dać spokój chociaż w niedzielę.
-Harry, wstawaj. Już jedenasta! Musze Ci coś powiedzieć! Otwórz! -postanowiłem, że muszę się w końcu dowiedzieć, że idę jutro do szkoły, żeby nie wiedział, że grzebie w jego rzeczach. Szybko się ubrałem, żeby nie zobaczył moich nowych blizn i otworzyłem drzwi.
-Cześć, ty nie w szpitalu? -udałem zdziwionego.
-Mam dzisiaj wolne, musimy poważnie porozmawiać. -zacząłem się bać, po jego minie wnioskowałem, że jest lekko zły.
-O co chodzi? -zapytałem uśmiechając się. Znowu udawałem. Chyba trochę nie pasowało to do siedzenia w pokoju samotnie i nie wychodzenia z niego. Przynajmniej on tak myślał.
-Najwyższa pora iść do szkoły, byłem u dyrektora i powiedziałem, że jutro będziesz na lekcjach.
-Ok. -powiedziałem wesoło. Naprawdę trochę przesadzam.
-Tyko tyle? -zapytał zdziwiony.
-Tak, a co? -odparłem z  taką miną z jaką on wcześniej
-No to... idę zrobić śniadanie. Zejdziesz na dół? -powiedział z nadzieją, że się zgodzę.
-Nie jestem głodny, ale... dzięki. -mówiąc to wciąż byłem radosny i chciałem mu pokazać, żeby wyszedł. Zrozumiał przekaz i bez słowa zniknął za drzwiami. Głośno stąpał po schodach. Był wściekły, z resztą ja też bym był. Przeszukałem biurko i znalazłem mój plan lekcji. Po tak długim czasie zapomniałem jakie mam zajęcia w poniedziałki. Wychowanie Fizyczne!! Muszę poprosić Lou o zwolnienie, nie jestem jeszcze w stanie normalnie ćwiczyć, a po za tym musiałbym się przebrać. Wtedy wszyscy by widzieli moje plecy. Nie mogłem do tego dopuścić. Stwierdziłem, ze zacznę udawać tak jak powinienem. Otworzyłem drzwi i zszedłem do kuchni. Louis mnie nie zauważył, podszedłem do niego od tyłu i zacząłem rozmowę:
-Zmieniłem zdanie, może jednak coś zjem. Co dzisiaj serwuje szef kuchni? -znów udawałem szczęście i w dodatku zażartowałem.
-Aaa, to ty. Robię tylko tosty z dżemem, ale dla ciebie może być tylko jasne pieczywo więc będą kanapki i kakao.
-Może być, usiadłem przy stole i czekałem na posiłek. Gdy Lou postawił przede mną talerz zapytałem czy my tyle zjemy. On odpowiedział, że to wszystko dla mnie, on miał jedynie kilka kanapek.
-Mało jesz, a jesteś po poważnym zabiegu. Nie mogę Cię zaniedbać. To wszystko ma zniknąć, inaczej z tąd nie pójdziesz i ja też. -uśmiechnął się, a ja mu odpowiedziałem morderczym spojrzeniem. Podał mi jeszcze kubek kakao.
-To też masz wypić, brakuje Ci wapnia. -cholera, dla zwolnienia z lekcji muszę zostać buldożerem? Nie, dzięki. -Odpowiedziałem sam sobie. W końcu wziąłem pierwszą z kanapek, gdy ją zjadłem uświadomiłem sobie, że jestem na prawdę głodny. Nawet się nie spostrzegłem jak zjadłem wszystko. Kubek też był już pusty. Mój opiekun zapytał czy chce jeszcze. Odpowiedziałem, że tyle mi wystarczy. Najwyższa pora wyprosić zwolnienie.
-Lou..., a nic mi się nie stanie, gdy będę już ćwiczył na Wychowaniu Fizycznym? -zapytałem niepewnie udając przestraszonego.
-Nie powinno, od wypadku minęło trochę czasu, ale jeśli masz czuć się nieswojo to napiszę Ci zwolnienie na miesiąc. Dłużej niestety nie powinienem.
-Miesiąc wystarczy. -odparłem zadowolony, o to co będzie później zacznę się martwić kiedy dokument będzie nie ważny.
-Proszę. -podał mi z torby już napisane zwolnienie. Wiedział, że o nie poproszę, gdy dowiem się jakie mam lekcję.
-Dzięki, ja pójdę już do siebie. -wziąłem kartkę i kierowałem się w kierunku schodów. Louis wciąż stał przodem do okna kuchennego. Zerknąłem na jego pośladki, miałem ochotę złapać za nie i... Nie ważne, nie powinienem tak o nim myśleć. Miałem ochotę być bliżej niego. Zawróciłem, rzuciłem mu się na szyje i podziękowałem. On też mnie objął dość mocno. Czułem, że jeśli szybko nie wydostanie się z mojego uścisku to może stać się coś czego nie chciałem. Może i chciałem, ale nie powinienem. Bez słowa opuściłem jego ramiona i udałem się na górę. Gdy już dotarłem do mojej jaskini, bo tak zacząłem nazywać pokój w którym spędzam większość czasu, usiadłem na łóżku. Co się ze mną dzieje? -zapytałem sam siebie. Już w szpitalu czułem coś do Lou, ale teraz to zaczyna wracać. On traktuje mnie jak syna, a ja mam ochotę go zgwałcić. Tak, mam ochotę ma coś więcej niż łapanie go za jego seksowne pośladki. Pierwszy krok nałogowca to przyznanie się że się bierze. Jak to możliwe, ze przez kilka dni nie chciałem go wpuścić do pokoju, a gdy go zobaczyłem miałem ochotę go przytulić? W jego objęciach byłem szczęśliwy. Mógłbym tam spędzić całe moje życie.



***LOUIS***

Byłem zaskoczony, gdy mnie przytulił. Od jakiegoś czasu wiem, że go kocham. Martwię się o niego. Przez kilka dni go nie widziałem, bo mnie do siebie nie wpuszczał, a gdy tylko mnie zobaczył postanowił coś zjeść i mnie objąć. Nie rozumiem jego zachowania. W połowie przyszłego tygodnia umówiłem go na wizytę u znajomego psychologa. Może po kilku spotkaniach mu się poprawi. W piątek byłem po pracy porozmawiać z Danielle, to dla mnie to też jest trudne. Widzę, jak mój ukochany cierpi i dusi to w sobie. Nie wie, że gdyby mi powiedział to nic by się nie stało. Może to moja wina? Gdy ostatnio zwierzył mi się z tego co czuje mogłem wydawać się trochę dziwny. To dlatego, że się martwiłem. Jeśli tym go zraziłem do siebie? Nie jestem w stanie nic zrobić. Na razie. Mój kolega zadeklarował pomoc. Poczekam te kilka dni.
 -------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jestem Wam naprawdę wdzięczna, za wszystkie pozytywne opinie. Im ich więcej tym bardziej mam ochotę pisać dalej. Nowy rozdział dodam tak jak zwykle, po 5 komentarzach pod tą częścią.

25 sierpnia, 2012

Rozdział 11

***HARRY***


Udawanie szczęścia nie jest takie proste, gdy się cierpi. Mówiłem Lou, że już jadłem. Prawda jest taka, że nie mam apetytu. Louis na szczęście nic nie podejrzewa. Po tym jak zrobiłem mu śniadanie, szybko je zjadł, przebrał się i wyszedł do pracy. Ja potrzebowałem odskoczni od problemów. Czegoś w rodzaju cięcia. Tylko, że mój opiekun wie o tym i zapewne zauważyłby nowe blizny. Nie chcę, żeby się martwił. On coś dla mnie znaczy. Jest ważny w moim życiu i nie mam ochoty go okłamywać. Niestety po tym jak zachowywał się wczoraj odnoszę wrażenie, że prawda go martwi lub szokuje. Włączyłem mojego laptopa i wpisałem w wyszukiwarce 'sposoby na samookaleczenia'. Wyskoczyło mi sporo propozycji. Na pierwszy miejscu oczywiście cięcie, to mam już za sobą. Druga metoda, natomiast mnie zainteresowała. 'Oparzenia skórne', opis mówi, że to bolesne i ludzie używają tego sposobu do karania siebie za błędy. Pomyślałem, że to idealne dla mnie, idealna kara za uśmiercenie rodziny. Poszedłem na dół do kuchni, zdjąłem koszulkę. Wziąłem z szuflady widelec, a następnie włączyłem kuchenkę. Usiadłem na blacie i czekałem, aż się ogrzeje. Gdy już wydawał się gorący z lekkim zawahaniem i strachem przyłożyłem go do pleców. Jęknąłem z bólu i to chyba dosyć głośno. Bo bolało, dużo bardziej, niż cięcia. Jednak nie zdejmowałem widelca z pleców. Po chwili ból zaczął ustępować uczuciu spełnienia. Mój przyrząd zaczął robić się chłodniejszy. Chciałem powtórzyć swoją czynność. Wciąż trzęsły mi się ręce. Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi. Ciekawe kto to może być? Szybko się ubrałem, widelec włożyłem pod zimną wodę żeby nie wydawał się podejrzany. Podszedłem do drzwi i je otworzyłem. Widok gościa mnie lekko zaskoczył. Danielle, tak wiem, miała przyjść na obiad. Myślałem tylko, że obiad je się po południu.
-Cześć Harry, wpadłam wcześniej bo Lou powiedział, że nie chce cię zostawiać samego. Ja akurat mam wolne więc jestem! -mówiła z radością. Więc Tommo się o mnie troszczy i najwidoczniej podejrzewa coś. Oto moja dzisiejsza niania
-Witaj, wejdź. -uśmiechnąłem się do dziewczyny, tak jak wcześniej uśmiechałem się do mojego opiekuna. Ona mnie przytuliła. Położyła rękę na moich plechach. Poczułem okropny ból, musiała akurat trafić w to jedno miejsce? Nie mogłem dać jej zobaczyć mojego cierpienia. Szybko wyskoczyłem z uścisku.
-Trochę tęskniłem, co masz w tych torbach? -szybko narzuciłem jakiś temat.
-Aaa, to na obiad. Pomyślałam, że Louis nie nie będzie miał czasu zrobić zakupów. Mówił mi, że nieźle gotujesz, więc obiad upichcimy razem.-zaproponowała również, żebyśmy na razie zajęli się czymś. Nie miałem ochoty rozmawiać, więc wymyśliłem żebyśmy pograli w szachy. Byłem średnio dobry w tę grę, ale miałem nadzieję, że z nią wygram. Zgodziła się, powiedziała, że pójdzie ich poszukać. Ja w tym czasie pobiegłem zamknąć laptopa i schodząc na dół schowałem jeszcze lekko ciepły widelec do szuflady. Zająłem swoje poprzednie miejsce na kanapie. Po kilku minutach wróciła z drewnianym pudełkiem. Porozstawialiśmy pionki i rozpoczęliśmy partię. Czas nam szybko minął. Dan wygrała. Była całkiem bystra, ja nie potrafiłem się skoncentrować na tym sporcie umysłowym. Nawet się nie spostrzegliśmy gdy była już 14.00. Postanowiliśmy zająć się obiadem. Zajrzałem do toreb, które przyniosła Danielle, były tam filety rybne. To na pewno Sola. Spostrzegłem też świeże warzywa. Wpadłem na pomysł zrobienia warzyw na parze. Pokroiłem je, umyłem i wrzuciłem do durszlaka. Woda w garnku się już gotowała więc wystarczyło położyć durszlak na garnek i przykryć pokrywką. Dan w tym czasie doprawiła filety rybne różnymi ziołami. Ustawiłem piekarnik na odpowiednią temperaturę, a gdy się nagrzał wstawiliśmy do niego Solę. Gdy wszystko się gotowało i piekło nakryliśmy do stołu. Szybko się z tym uwinęliśmy i został nam czas wolny. Włączyłem TV i przeskakiwałem między kanałami. Jak zwykle w czwartek nie było nic ciekawego. Po chwili dosiadła się do mnie moja przyjaciółka. Chwilę siedzieliśmy w ciszy. Mulatka w końcu odezwała się.
-Harry, powiedz mi co się dzieje? -słysząc to trochę się zmartwiłem. Podejrzewa coś. Nie chcę, żeby dowiedziała się czegokolwiek.
-Nic się nie dzieje, co ma się niby dziać? -odpowiedziałem unikając patrzenia jej w oczy.
-Nie wiem, może ty sam mi powiesz? -nie chciałem oszukiwać kolejnej osoby, ale musiałem szybko wymyślić jakieś niewinne kłamstewko. Zastanawiałem się chwilę, po czym nadeszło wybawienie od rozmowy. Drzwi się otworzyły, ujrzałem w nich Lou. Zapytał co tak pięknie pachnie. Wstałem, alby się przywitać i uciec dziewczynie czekającej na moją odpowiedź. Ona też wstała ze swojego miejsca i poszła do sprawdzić co z obiadem zimno witając się z Tommo. Krzyknęła z kuchni, że już prawie gotowe. Zawołała mnie, żebym jej w czymś pomógł. Wiedziałem, że chodzi jej o tę krótką rozmowę. Czyżby ona też się o mnie martwiła? Nie potrzebnie. Przecież cały dzień udawałem radosnego, aż mnie szczęka boli. Może przesadziłem i to wzbudziło jej podejrzenia? Udałem się w stronę kuchni.
-Nie grzeb się tak, pomóż mi naszykować obiad. Rozmowę skończymy innym razem. -uśmiechnęła się, a ja odpowiedziałem jej tym samym. Mój uśmiech był szczery. Cieszyłem się, że nie muszę rozmawiać z nią o tym co mnie dręczy. Nałożyliśmy posiłek na talerze i zawołaliśmy Lou. Usiadł obok mnie. Zaczęliśmy jeść. Posiłek był smaczny, mimo że nie było w nim ani grama soli. Gdy skończyliśmy pozbierałem naczynia i włożyłem do zmywarki. Wróciłem na swoje miejsce. Przy stole panowała niezręczna cisza. Tak jak kiedyś u mnie w domu -pomyślałem. Zrobiło mi się smutno, ale nie chciałem dać tego po sobie poznać. Uśmiechnąłem się szeroko i zapytałem co robimy. Nikt nic nie odpowiedział. Wpadłem szybko na pomysł spaceru. spodobał im się bo pokiwali zgodnie głowami że się zgadzają, ale nie okazali radości. To było dziwne. Ubraliśmy się ciepło, bo w końcu był początek listopada. Dan zapytała gdzie idziemy. Od razu wpadł mi do głowy pomysł, żebyśmy poszli tam, gdzie ja byłem jakiś czas temu z rodziną. Powiedziałem głośno nazwę tego parku. Nie przemyślałem tego, to było pierwsze co mi wpadło do głowy, wtedy powrócą bolesne wspomnienia. A może ja chciałem by bolało? Chciałem by bolało, bo dopóki boli to wiem, że to moja wina. Ze one odeszły z mojej winy. I nie wrócą... Nigdy. Podążaliśmy chodnikiem mijając radośnie bawiące się dzieci, których jak na ten miesiąc było całkiem sporo. Na ławkach siedzieli marznący rodzice. Ja szedłem w środku, między Lou, a Dan. Ta cisza doprowadzała mnie do szaleństwa. Było tak jak kiedyś. Prawie tak jak kiedyś. Wtedy też szedłem w środku. Taki mały szczegół, a potrafi sprowadzić tyle wspomnień. Spojrzałem na twarze moich towarzyszy, tak jak kiedyś patrzyłem na mamę. Spojrzeniem mówiącym 'nudzi mi się chodźmy już', tylko teraz to spojrzenie bardziej błagało niż mówiło. Tommo widząc moją minę powiedział, że pora wracać. Gdy tylko dotarliśmy do domu powiedziałem, że wejdę już bo mi zimno. Zniknąłem za drzwiami. Zdjąłem płaszcz i buty i pobiegłem schodami na górę, otworzyłem drzwi do pokoju i zamknąłem je na klucz. Położyłem się na łóżku i zacząłem cicho szlochać, patrząc na ścianę ze zdjęciami...



***DANIELLE***

 Staliśmy w połowie odległości od drzwi i bramy, żeby nikt nas nie usłyszał. Wiedziałam, że muszę porozmawiać z Louisem, że musimy coś zrobić. Gdy Harry wbiegł do domu, byłam pewna, że teraz znowu coś jest nie tak.
-Więc? Wiem, że ty też to zauważyłeś. Hazza jest dziwnie radosny, dosyć skryty. Mówiłeś, że wczoraj opowiedział Ci wszystko i że za wypadek wini siebie. Więc do cholery dlaczego cały dzień wygląda jak dziecko, które dostało lizaka? -podniosłam głos, byłam zdenerwowana.
-Nie mam pojęcia, nie jestem psychologiem!  I ty też nie, więc nie udawaj, że wiesz o co chodzi! -on również podniósł głos. Tak, zaczynaliśmy się kłócić.
-Porozmawiajmy na spokojnie. Może gdy wróci do szkoły, wszystko się poprawi?
-Jak dla mnie wole, kiedy jest radosny, niż kiedy nazywa siebie mordercą. Może zostawmy go w spokoju i nic nie zmieniajmy. Wątpię by powrót do szkoły mu pomógł, nigdy jej nie lubił. Czemu teraz ma lubić?
-Nie mówię, że od razu ma lubić szkołę, ale... może poczuje, że to nie jest nowe życie, tylko kontynuacja tamtego. -stwierdziłam powoli.
-Odnosisz wrażenie, że on stara się na siłę zapomnieć o tym co było? -rzucił doktor.
-Dzisiaj poszliśmy do parku. Raczej stara się zapomnieć. Nie można tego robić zrobić na siłę w kilka godzin! To trwa lata!
-Może, ten uśmiech to taka skorupa. A pod spodem cierpi, tylko nie chce tego okazywać? -Tomlinson wpadł na pomysł.
-Więc, trzeba rozbić tą skorupę. Ona kiedyś pęknie, wtedy może być już za późno.
-Za późno na co?- zapytał, jakby na prawdę nie wiedział o co chodzi.
-Na uratowanie go. Skoro twierdzi, że zabił swoją rodzinę, to może chcieć do nich dołączyć. -gdy to powiedziałam, na twarzy Lou pojawił się szok.
-Jak to do nich dołączyć? -zapytał z łzą w oku jakby wciąż nie chciał uwierzyć w to co powiedziałam. Przytuliłam go i powiedziałam że damy radę. Najwyższa pora wracać do domu. Pożegnałam się z nim i powiedziałam, by sprawdził co z Harrym. Obiecał, że to zrobi i spróbuje z nim porozmawiać. W końcu w poniedziałek Loczek wraca do szkoły.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tak jak obiecałam, było 5 komentarzy  więc dodaje nowy rozdział. Dziękuje Wam za to co napisaliście i cieszę się, że historia komuś się podoba. Tym razem takie same zasady 5 komentarzy =nowy rozdział.

Rozdział 10

***HARRY***

Po rozmowie na cmentarzu pojechaliśmy do domu Louisa.Gdy zaparkował na podjeździe zauważyłem, że to spory dom. Wysiadliśmy z samochodu, otworzył bramę potem zaczął w ciszy szukać kluczy po kieszeniach. Gdy wreszcie je znalazł przekręcił zamek w drzwiach. Przekręcił gałkę i zrobił ruch ręką pokazujący abym wszedł. Nie opierałem się mu, bo zresztą nie miałem powodów. To co zastałem bardzo mnie zdziwiło. Jak na lekarza, nieźle się urządził. Wszędzie jest porządek, rzeczy są poukładane na półkach. W ogromnym salonie przed telewizorem jest wielka skórzana kanapa, fotel i szklany stolik. Ściany pomalowane są na ciepłe kolory, na podłodze są ciemne, drewniane panele. W oknach wiszą śnieżnobiałe firanki, a na parapetach stoją rośliny doniczkowe.
-Chodź, pokażę Ci gdzie co jest. -powiedział krótko, ale z uśmiechem. Następnie oprowadził mnie po całym domu. Byłem w kuchni i czymś w rodzaju gabinetu, w końcu wyszliśmy schodami na górę. Wskazywał ręką na drzwi mówiąc, gdzie jest jego sypialnia, gdzie pokój gościnny i dwie łazienki. Następnie otworzył jedne z drzwi i powiedział, żebym się rozgościł i czuł się jak w domu. To co tam zastałem nie zdziwiło mnie, patrząc na cały dom nie mogłem się spodziewać niczego innego. Tuż przy ścianie stało ogromne łóżko z dojściem z dwóch stron. Przy oknie było biurko, a obok drzwi całkiem spora szafa. Pewnie są w niej moje rzeczy. Jednak najbardziej ucieszyło mnie to, co było nad łóżkiem. Zdjęcia, dużo zdjęć. Fotografie pokazywały mnie i moją rodzinę. Było ich sporo. Przybliżyłem do łóżka i zawiesiłem swój wzrok na najnowszym obrazku. Ja, Gem i moja mama. Byliśmy w parku, jakieś pół roku temu. Spędzaliśmy mało czasu razem, więc Anne zaproponowała wspólne wyjście. Podczas spaceru panowała niezręczna cisza. Ta niezręczna cisza, za którą teraz oddałbym wszystko. Nawet nie zauważyłem, gdy zacząłem ronić łzy. Zauważyłem, że Tommo wciąż się mi przyglądał i stał w drzwiach. Podszedłem do niego lekko kulejąc i rzuciłem mu się na szyję. Powiedziałem 'dziękuję'. On nie odpowiedział nic. Odkąd opowiedziałem mu tę historię jest jakby nieobecny. Może nie powinienem był się mu zwierzać z tego co czuję? Pewnie myśli tak jak ja, że jestem mordercą. Dlatego tak mało mówi.
-Zostawię Cie już samego. Jestem zmęczony. Idę już spać. -powiedział odrywając się ode mnie i patrząc w podłogę. Odszedł.
-Dobranoc Lou. -powiedziałem, lecz już pewnie mnie nie słyszał. Zamknąłem drzwi. Postanowiłem ukrywać w sobie swoje uczucia. Od dziś przy innych będę szczęśliwy. Pomyślałem po czym usiadłem na kraju łóżka i zacząłem płakać. Nie wiem czy ze smutku, wzruszenia czy poczucia winy. Po prostu potrzebowałem popłakać w samotności.



***LOUIS***

Okłamałem Loczka, nie byłem zmęczony. Po prostu muszę przemyśleć kilka spraw. Martwię się o Hazzę. Zastanawiam się co mogę zrobić by poprawić jego samopoczucie. On czuje się winny za ten wypadek. Nie dopuszcza do siebie wiadomości, że to nie przez niego zginęła jego matka i siostra. Najwidoczniej psycholog w szpitalu nic nie pomógł. Może powinienem go zapisać do jakiegoś dobrego specjalisty? Mam nadzieję, że nic sobie nie zrobi. Przez ostatni czas zrozumiałem, że go kocham. Kocham go nad życie, lecz nie mogę mu tego powiedzieć. Nie jestem pewien jak by zareagował. Mógłby się przestraszyć i unikać mnie. Nie potrafiłbym wtedy sobie tego wybaczyć. Chłopak ma teraz tylko mnie i Danielle, z którą się zaprzyjaźnił. Właśnie, Dan! Jutro przyjdzie na obiad. Zapomniałem, że kiepsko gotuję. Najwyżej coś zamówimy.  Po za tym, Harry wciąż musi trzymać się diety. Pomyśle o tym jutro. Rozebrałem się do bokserek i położyłem pod kołdrą. Chciałem jeszcze porozmyślać, lecz oplotły mnie ramiona Morfeusza...
Poczułem jakiś przyjemny zapach. Spojrzałem na zegarek. Był już ranek, przez okno do pokoju wdarło się światło. Ubrałem szlafrok i zszedłem na dół. Zapach dochodził z kuchni. Wszedłem do niej i zobaczyłem Harrego. On gotował. Pięknie pachniało.
-Cześć Louis, jak Ci się spało? -zapytał z uśmiechem. Zbyt radosnym uśmiechem. Coś mi w nim nie pasowało.
-Dobrze, dziękuje. Zrobiłeś śniadanie?
-Postanowiłem choć w ten sposób Ci się odwdzięczyć. Jajecznica z bekonem za chwilkę będzie.
-Hazza, ale ty wiesz, że wciąż nie możesz jeść takich rzeczy? -uświadomiłem go, że powinien dbać o zdrowie.
-Wiem, ja już jadłem swój odpowiedni dla mnie posiłek. -cały czas był uśmiechnięty. Wczoraj płakał i obwiniał się o wypadek, a dzisiaj jest szczęśliwy? Tak szybko mu się poprawiło? Nie możliwe. W tym momencie naszykował posiłek na talerz leżący przede mną.
-Smacznego. -rzucił krótko podając mi kawę.
-Umiesz gotować?- zapytałem z ciekawości.
-Oczywiście, że tak. Mama mnie nauczyła. Twierdziła, że kiedyś będę musiał sobie radzić i nie chciała bym umierał z głodu... Kiedy wracam do szkoły? -zapytał radośnie.
-Nie jestem do końca pewien, ale chyba za kilka dni.
-Świetne. -powiedział po czym udał się do swojego pokoju. Jego dzisiejsze zachowanie było żenujące. Nigdy nie widziałem takiej radości na jego twarzy. Zastanowię się nad tym później. Teraz muszę się spieszyć do szpitala.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jest już napisany rozdział 11 i jeszcze kilka. Następna część zostanie opublikowana, dopiero gdy pod tym rozdziałem będzie 5 komentarzy.

23 sierpnia, 2012

Rozdział 9

***HARRY***

Czas mijał, ja wracałem do zdrowia. Nogi w gipsie nie miałem już od pierwszych rehabilitacji. Wciąż chodzę o kulach. Lou codziennie mnie odwiedza. Bardzo się cieszyłem, że zamieszkam z nim. Lecz dziś nadchodzi dzień wypisu. Dzień w którym muszę zmierzyć się ze swoim cierpieniem, dzień w którym odwiedzę cmentarz. Bardzo się bałem. Nie wiem, czy dam radę spojrzeć na nagrobki ludzi, których zabiłem. Tak, zabiłem je. To moja wina i nie powinienem był obwiniać Zayna. To ja doprowadziłem do wypadku. Tylko ja. Nie zdołałem ich uratować. W tej chwili siedziałem na łóżku w moim ubraniu, które przyniósł mi Tommo i czekałem na niego. Cieszyłem się, że załatwił sprawę narkotyków w mojej szkole. Może on będzie mi ufać bardziej niż matka. Moje rozmyślanie przerwało pukanie do drzwi. Powiedziałem 'proszę'.Do sali weszli Lou i Danielle. Dziewczyna przez ostatni czas odwiedzała mnie dużo częściej. Zaprzyjaźniliśmy się.
-Cześć Harry, przyszłam się z tobą pożegnać. -powiedziała Dan z łzą kręcącą się w jej oku.
-Mówiłem, Ci że możesz nas odwiedzać. -odparł Lou uśmiechając się.
-Tak, ale to już nie to samo co jechać kilka pięter niżej po dyżurze. -mówiąc to uśmiechała się.
-Zobaczymy się jeszcze, prawda? -zapytałem smutno.
-Oczywiście, że się zobaczycie. Może zaprosimy Danielle jutro na obiad?
-Chętnie, -odparła dziewczyna.
-No to żegnajcie się już bo godzina wypisów minie i zostaniesz tu dzień dłużej. -uśmiechnął się do mnie Lou.
-Chodź mnie uściskaj! -powiedziała radośnie mulatka. Po czym z trudem wstałem z łóżka, a następnie przytuliłem ją tak mocno, jak tylko potrafię. Nagle poczułem, że ktoś mnie obejmuje od tyłu. To był Tommo.
-Mogę się dołączyć? -zapytał Boo Bear. Poczułem się szczęśliwy, oni są dla mnie jak nowa rodzina. Nowa rodzina którą dał mi Bóg zabierając starą.
-Jedźcie już, bo na prawdę nie zdążycie się wypisać. -mówiła przez łzy Dan.
-Nie płacz, przecież zobaczymy się jutro.
-Tak Harry, masz rację. -ucałowała mnie w policzek i wyszła.
-Idziemy? -zapytał Lou. Po czym poszliśmy  w stronę recepcji. Tommo załatwił wypis już rano. Więc teraz czekały nas tylko drobne formalności związane z opuszczeniem szpitala. Wędrowaliśmy po parkingu dla personelu. W końcu znaleźliśmy samochód Lou. Usiadłem na przednim siedzeniu, obok mojego opiekuna. Zapiąłem pasy.
-Więc, jesteś pewien, że chcesz tam jechać?
-Całkowicie. Przecież mi obiecałeś.
-Wiem, ale to może być dla ciebie trudne.- powiedział zmartwionym głosem.
-Nic mi nie będzie. -rzuciłem mu uśmiech na który on odpowiedział tym samym. Po jakichś dwudziestu minutach zobaczyłem bramę cmentarza. Przełknąłem głośno ślinę. Lou powiedział tylko krótkie 'jesteśmy już'. Opuściliśmy auto po czym Tommo zaczął mnie prowadzić między nagrobkami. W pewnym momencie zatrzymał się. Wskazał ręką dwa groby i powiedział 'to tutaj'. Stanąłem między dwoma miejscami pochówku, łzy zaczęły mimowolnie spływać po moich policzkach. Rzuciłem się na kolana i zacząłem swój niezaplanowany monolog.
-Nie chciałem, nie chciałem Was zabić. Teraz jestem mordercą, który przychodzi na groby swoich ofiar. Gdyby nie ja i moja głupota, żyłybyście. Gdybym nie dał się wrobić w te głupie prochy. Gdybym nie kłócił się z tobą w samochodzie... Ciebie nie mogłem uratować, umarłaś na miejscu, ale Gem, Gem i jej dziecko. Przepraszam Was. Przepraszam, że nie byłem w stanie po Was wrócić... Przepraszam za to co powiedziałem. Już wtedy tego żałowałem, ale teraz... teraz nie jestem w stanie sobie wybaczyć niczego. Byłyście jedynymi ludźmi, których miałem... Których kochałem... Czasem nie okazywałem Wam tego, ale teraz wiem, że to był błąd. Tęsknie za Wami... Tęsknie jak cholera. Dlaczego mnie zostawiłyście samego na tym świecie? -przerwałem swoją już i tak długą wypowiedź. Schowałem twarz w dłoniach i zacząłem głośno szlochać.
-Dotrzymam tej obietnicy, przysięgam, że nigdy nie wezmę narkotyków... Nigdy. -wciąż mówiłem płacząc. Ucichłem, Lou do mnie podszedł i mnie objął. Szepnął mi, że to nie moja wina. Że nie mogłem nic zrobić, ale ja wiem, że mogłem. Może powinienem opowiedzieć mu całą tę historię? Jak doszło do wypadku. To wiem tyko ja. Nikomu się z tego nie zwierzyłem. Choć czuję, że może to pomogłoby mi. Tommo jakby czytając w moich myślach podszedł do mnie od przodu, chwycił moją twarz w dwie ręce, tak aby mógł spojrzeć mi w oczy i powiedział, że mam mu wszystko opowiedzieć to poczucie winy zniknie. Podał mi rękę, żebym mógł wstać. Wciąż bolała mnie noga. Poszliśmy na ławkę znajdującą się przy bramie do cmentarza. Usiadliśmy tam w ciszy. Przyjaciel spojrzał na mnie spojrzeniem mówiącym 'już pora'. Postanowiłem nie mieć przed nim tajemnic:
-Gdy mama przyjechała z Gem po mnie do szkoły, bo dyrektor ją wezwał była zmartwiona. Wsiadliśmy do samochodu w ciszy. Dopiero w trakcie jazdy zaczęliśmy rozmawiać. Właściwie krzyczeć i kłócić się... Powiedziałem kilka bolesnych słów. Potem Anne nie skręciła i... wpadliśmy do tego jeziora. Obie były nieprzytomne. Zabrałem mamę i z trudem dopłynąłem do brzegu. Miałem wrócić po Gem i jej dziecko... ale straciłem przytomność. To przeze mnie one nie żyją. To moja wina, bo nie byłem w stanie nic zrobić...Zachowałem się jak dzieciak wywołując tą kłótnię...
-To naprawdę nie twoja wina, wypadki się zdarzają. -mówiąc to przerwał mój szloch. Przytulił mnie. Czułem jak moje łzy spływają na jego czarny płaszcz.
-Powinniśmy już jechać, robi się zimno. -przemówiłem spokojnie po czym oswobodziłem go z uścisku i otarłem łzy. Ta rozmowa wcale mi nie pomogła.

Rozdział 8

***HARRY***


Przytulając Louisa czułem się szczęśliwy. Jakby on był jedynym czego mi w życiu trzeba. To takie dziwne uczucie. Mam ochotę go pocałować, gdy tylko mnie dotyka czuję takie przyjemne motyle. Czyżbym był gejem? Nie miałem nigdy dziewczyny, bo żadna mnie nie pociągała. Nie obchodzili też mnie faceci. Ale to najwyraźniej się zmieniło. Chyba podoba mi się mój lekarz. Który jest około dziesięć lat starszy, na pewno ma narzeczoną lub żonę, a może nawet dzieci. Nie mówił mi nigdy nic o sobie bo nie pytałem. Może najwyższa pora? Cały dzień, czekam aż on mnie odwiedzi. Czas bez niego mi się dłuży. Natomiast gdy się zjawia, zapominam choć trochę o problemach. Tommo ma takie piękne błękitne oczy, można w nie patrzeć godzinami, lecz tego nie robię bo najwyraźniej czuje się skrępowany gdy na niego patrzę. Jego włosy są ciemnobrązowe, lekko potargane lub niedbale ułożone. W nim jednak najbardziej mi się podoba jego zgrabny tyłek, który dobrze eksponuje chodząc w rurkach. Czy ja właśnie myślę o pięknej pupie jednego z lekarzy? Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Powiedziałem proszę, licząc że to Lou. Bardzo zaskoczył mnie widok mojego gościa. To był Zayn, Zayn Malik. Ten sam, który kazał mi podrzucić narkotyki, ten sam który mnie zaczepiał i dręczył, ten sam który gdy miał zły humor wyładowywał się na mnie jak na worku treningowym. Zastanowiłem się co on tu do cholery robi? Może chce mnie zabić w szpitalu? Tu jest tyle sprzętów, że nie zdziwiłbym się gdyby próbował zakończyć mój marny żywot właśnie tutaj.
-Wynoś się z tąd!! -krzyknąłem wściekły.
-Ciszej, bo ktoś nas usłyszy! -odpowiedział szeptem. Teraz moje głupie myśli wydają się realne. Dostał się tutaj niezauważony i chce mnie zamordować.
-Czemu ma nas nikt nie usłyszeć, co ty tu kurwa robisz?
-Ja... ja... chciałem Cię... przeprosić. Za... za wszystko. Nie ty-tylko za to ostatnie. Ogólnie, za... moje zachowanie prze-przez ostatni rok. -mówił lekko się jąkając. Zayn Malik się jąkał. Tego się po nim nie spodziewałem. Tak samo jak skruchy, która wydaje się być szczera. Może po prostu jest dobrym aktorem, tylko po co miałby udawać? Usiadł na krześle obok łóżka, ja cały czas podejrzliwie mierzyłem go wzrokiem. Panowała niezręczna cisza. Nie wiedziałem co mam powiedzieć, on najwyraźniej też. To po części przez niego doszło do wypadku. Pewnie dręczą go wyrzuty sumienia.
-Ja-jak się cz-czujesz? -zapytał niepewnie, jakby bał się mojej reakcji. Tak, Zayn Malik bał się czegoś. Przynajmniej na takiego wyglądał. Nie wiedziałem co odpowiedzieć, powiedzieć prawdę, że wszystko mnie boli i czuję się zmęczony czy okłamać go zwyczajnym 'dobrze'?
-Kiepsko, ale co Cię to w ogóle obchodzi? - zapytałem cały czas mając złość w głosie.
- Bo widzisz... ja... ja nie wiedziałem, że to mo-może się t-tak skończyć. To moja wina. -mówiąc to zauważyłem kłębiące się w jego ochach łzy. Nie rozumiałem go. Twardy drań bez serca, przeprasza jąkając się i na dodatek płacząc.
-Tak, to twoja wina. Gdybyś nie podrzucił mi narkotyków, moja matka nie przyjechałaby po mnie do szkoły, nie wściekłaby się, nie byłoby tego całego wypadku. Trzy osoby by przeżyły. Przykro mi, ale nie jestem w stanie Ci wybaczyć, nawet sobie nie jestem w stanie wybaczyć. -powiedziałem mu wszystko co miałem do powiedzenia, moje uczucia po prostu wypłynęły ze mnie razem z łzami.
-Ja-jak to trzy o-osoby?
-Moja matka, siostra i jej nienarodzone dziecko. Jesteś zadowolony? Zrujnowałeś mi życie, może i nie świadomie, może to miał być zwykły kawał, ale skończyło się tak jak się skończyło. Wyobraź sobie jak ja się czuje, zginęła cała moja rodzina, nie mam nikogo. Jestem sam na tym świecie, nie cofniesz tego. Ja też nie, choć bardzo bym chciał. Nawet nie wiesz jak bardzo. -byłem na niego tak wściekły, że przy nim moje uczucia wypływały ze mnie jak z fontanny. Chociaż, pewnie wyglądałem jak fontanna tryskająca łzami. na wszystkie strony.
-Może nie staraj się mi wybaczyć śmierci twoich najbliższych, bo wiem że i tak nie jesteś w stanie. Liczę chociaż na częściowe przebaczenie. Tego jaki byłem dla ciebie okrutny. Tego też nie potrafię sobie wybaczyć. Po prostu spróbuj. -mówił płacząc równie mocno jak ja. Nagle otworzyły się drzwi do sali. Ujrzałem w nich Lou, który szybko chciał się wycofać:
-Widzę, ze przeszkadzam, wrócę jak skończycie. -powiedział lekarz.
-Już skończyliśmy. -powiedziałem oschle patrząc na Zayna.
-T-to ja j-już pójdę. -znów zaczął się jąkać. -D-do widzenia.- powiedział do Louisa po czym zniknął za drzwiami. Tommo widział jak płaczę, objął mnie. Lecz tym razem to nie pomogło. Przyznałem, że ten wypadek to moja wina, Zayna po części też. Ale moja głównie. Bo byłem idiotą i dałem się wrobić. Bo kłóciłem się z mamą podczas jazdy. Nie powinienem był tego robić. Czuję się lepiej, że komuś powiedziałem o moich uczuciach, może to i był mój największy wróg. Ba, wciąż nim jest. Ale boli odrobiną mniej.
-Mam dla Ciebie niespodzianką. -powiedział uśmiechając się. Odwzajemniłem sztucznie uśmiech.
-Wiem, że lubisz niespodzianki, uśmiechnij się! -powiedział Boo Bear radosny jak skowronek.
-Już się nie mogę doczekać! Więc co to za niespodzianka? -zapytałem niecierpliwie ocierając łzy z policzków.
-Tadam! -Wyciągnął z zza pleców jakiś dokument.
-Przeczytaj uważnie. -uśmiechnął się i podał mi kartkę papieru. Wypełniłem jego polecenie i zacząłem czytać. Z każdym słowem nie mogłem uwierzyć. To były dokumenty adopcyjne! Lou mnie adoptował! Jest moim prawnym opiekunem. Zacząłem się cieszyć, że będzie ze mną. Że zobaczę go jeszcze kiedyś, że nasza znajomość nie skończy się po moim wyjściu ze szpitala.
-Lou, nawet nie wiesz jak... -nie zdążyłem skończyć bo mnie przerwał.
-No choć, obejmij mnie. -przysunął się do mnie i rozłożył ręce. Rzuciłem się mu na szyję i mocno objąłem. Wyszeptałem mu na ucho krótkie 'dziękuje'. Zakręciło mi się w głowie, wtedy go puściłem.
-Coś się stało?- zapytał zmartwionym tonem.
-Trochę zakręciło mi się w głowie, ale to pewnie od emocji. Powiedz mi, dlaczego to zrobiłeś, dlaczego mnie adoptowałeś. Przecież będę dla Ciebie tylko problemem. Ciężarem.
-Bo jesteś wyjątkowy, a ja chcę się tobą zaopiekować. Tak w ogóle to jesteś moim pierwszym pacjentem. -kończył żartobliwym tonem.
-Dziękuję, nie musiałeś tego robić.
-Musiałem Hazza, musiałem.


***ZAYN***

Nie mogłem patrzeć jak on płakał. Nie mogłem sobie wybaczyć tego co mu zrobiłem. Ma rację, to jest moja wina. Ale dlaczego obwiniał siebie? Przecież on nic nie zrobił. To ja chciałem się go pozbyć ze szkoły na pewien czas, żeby przestał mnie kusić. Tak, kusi mnie, żebym go pocałował, cały czas. Robi to nie świadomie, po prostu samą swoją obecnością. I wyglądem, pociągał mnie na wszystkie możliwe sposoby. Jego piękne loki, które wiją się spiralami wokół jego błyszczących zielonych oczu wyglądają jak kwitnące liście winogron. Jego ponętne, malinowe usta układają się w piękny uśmiech odsłaniający jego śnieżnobiałe zęby i ukazujący urocze dołeczki w policzkach. Nigdy nie obdarował mnie takim uśmiechem. Boję się, ze pewnego razu gdy będzie bliżej, gdy się do mnie uśmiechnie po prostu wpiję się w jego wargi i cała szkoła mnie wyśmieje. Mam to czego chciałem. Pozbyłem się go ze szkoły, już pewnie tam nie wróci i nigdy go nie zobaczę. Odkryłem, ze gdy jego nie ma, nie mam ochoty wstawać rano z łóżka. Bo jaki ma sens wstawanie tylko po to, żeby iść do szkoły, pogadać z jakimiś kolesiami i ślinić się z plastikową lalą do której nic nie czułem. Na dodatek podlizuję się nauczycielom, żeby dawali mi dobre oceny. Nie jestem jakimś kujonem, tylko po prostu czasem powiem nauczycielce, że ładnie dziś wygląda, albo nauczycielowi, że podziwiam go za jego wiedzę. Boję się przyznać przed sobą samym i przed innymi, że kocham Harrego. Że jestem gejem. Że nie pociągają mnie panienki. Boję się tego jak cholera. Boli mnie serce, że on nie jest w stanie mi wybaczyć nawet drobnych rzeczy. Może zbyt długo to robiłem. Zbyt długo starałem się mu dokuczać, żeby tylko poczuć do niego nienawiść i satysfakcję. Niestety nie działało. Krzywdząc jego, krzywdziłem też siebie. Najwidoczniej jestem sadystą. Wygarnął mi wszystko co czuje, moje serce za chwilę pęknie. Człowiek, którego kocham bardziej, niż siebie samego mnie nienawidzi. Czego się spodziewałem? Że gdy mnie zobaczy, rzuci się w moje ramiona i wyzna miłość. Jestem idiotą. Straciłem go na zawszę. Mimo wszystko będę, się starał choć o częściowe przebaczenie. Nie wiem jeszcze jak, ale on musi mi wybaczyć.




Rozdział 7

***LOUIS***

Od dnia, w którym Harry zapadł w śpiączkę minęło nie wiele czasu. Codziennie chodziłem do pracy, operowałem ludzi, innych przyjmowałem w poradni chirurgicznej. Odwiedzałem mojego Loczka z nadzieją, że już powrócił do życia. Rokowania lekarza który się nim zajmuje są dobre, twierdzi, że jego..., że 'nasz' pacjent wkrótce się obudzi. Mam wielką nadzieję w jego nieomylność. W tym wszystkim wspierała mnie Danielle. Ona nie potrafi patrzeć na cierpienie innych i jest w stanie rozweselić każdego. Jest dla mnie przyjaciółką i siostrą, których z resztą mam sporo. Zastanawiam się, czy Hazza po osiągnięciu pełnoletności będzie chciał zamieszkać sam w domu rodzinnym, czy zostać ze mną. Głupi Louis, na co ja liczę? Że się we mnie zakocha i będziemy szczęśliwą parą? Ja zakochałem się w nim jak głupi, nawet nie wiem czy on mnie lubi. A co dopiero kocha. Mimo wszystko chcę się nim zająć, pocieszyć go i ulżyć mu w cierpieniu. Z każdym dniem jest lepiej, ale widzę, że cierpi. Coś go dręczy lecz nie chce powiedzieć co. Nie mam zamiaru go o to wypytywać. Zechce to powie, nie będę próbował nic na siłę. Poszedłem do szkoły w której się uczy, wyjaśniłem sytuację i opowiedziałem wszystko. Nauczyciele wiedzą, że ich uczeń jest w szpitalu i nie jest w stanie być na bieżąco w programem. Cieszy mnie ich wyrozumiałość. Jedynie wychowawca jest dziwny. Jakby go nie lubił. Dowiedziałem się o sprawie narkotyków. Zrobiłem Harremu badanie na obecność używek z włosa. Ta metoda potrafi wykryć czy pacjent zażywał narkotyki kiedykolwiek. Mój Loczek nie brał nic przez ostatnie pół roku, więc zapewne nigdy. Zaniosłem wyniki badań do dyrekcji. Przeprosili za błąd i postarają się to wyjaśnić. Sprawy się układają, tylko ON wciąż śpi.


***HARRY***

Otworzyłem oczy, pierwsze co zrobiłem to rozejrzałem się po sali. Nie było nikogo. Kto niby miałby być? Może tylko jakaś pielęgniarka, ale nie na nią liczyłem tylko na kogoś kto by się o mnie martwił. Wtedy dotarło do mnie, że nie ma na tym świecie nikogo takiego. Nikt się mną nie martwi, nikogo nie obchodzę. Nie wiem na jakim jestem oddziale. Pamiętam tylko, że byłem na rehabilitacji i poczułem ból. Wciąż boli. Nagle do pokoju weszła pielęgniarka. Nie widziałem jej wcześniej. Gdy zobaczyła, ze nie śpię nie zareagowała. Dla niej jestem tylko kolejnym pacjentem, który stąd wyjdzie i wróci do swojego życia. Tylko, że ja nie mam do czego wracać.
-Dzień dobry, widzę, że się obudziłeś. -powiedziała szorstko.
-A pani to...
-Jestem Alice, pielęgniarka z oddziału pourazowego.
-A gdzie Danielle? -zapytałem z nadzieją, że może gdzieś tu jest.
-Jaka Danielle? -zapytała ciekawie.
-Ta z Intensywnej Terapii. Albo doktor Tomlinson.
-Przykro mi, nie wiem. Doktora znam przychodzi tu prawie codziennie z jakąś mulatką. -słysząc to moje serce się uśmiechnęło.
-Ile byłem nie przytomny?
-Hmm, cztery dni. Brawo. Obudziłeś się dosyć szybko jak na kogoś po tak poważnej operacji. Boli Cię coś? Jeśli tak to podam Ci leki i znowu zaśniesz.
-Mogłaby pani.? Okropnie boli mnie głowa. -po czym podeszła do pulpitu z lekami, powciskała kilka przycisków, które piszczały przy dotykaniu ich. Poczułem jak ból uchodzi i zapadam w błogi sen...


***LOUIS***

Kolejny dzień wstaję do pracy. Nie myślałem, że dorosłe życie jest takie monotonne. Wsiadając do samochodu myślałem co by było gdyby Hazza się nie obudził. Byłbym w stanie żyć, codziennie czekając, aż mój ukochany ocknie się ze snu? To smutne na jakie próby wystawia nas Bóg. Odpaliłem auto i ruszyłem w stronę szpitala. Jest 8.10. Już jestem spóźniony, to przez ten cholerny budzik. Gdy tylko wszedłem do szpitala powitała mnie ta sama pielęgniarka co zwykle. Obiecała, że nikomu nie powie o moim spóźnieniu. Ledwo zdążyłem wejść do gabinetu, a usłyszałem, że mam zjawić się na sali operacyjnej. Szybko przebrałem się i powędrowałem w miejsce mojej pracy. Miałem operować kobietę, którą potrącił samochód. Umyłem się i wszedłem na blok. Zapowiadało się, że spędzę tu kilka godzin. Po udanej operacji wyszedłem dumny na korytarz. Poinformowałem rodzinę pacjentki o jej stanie i rokowaniach. Potrzebowałem odpocząć. Byłem wykończony. Wszedłem do gabinetu, a na biurku leżała kartka.

Dzień dobry panie Tomlinson. Pana były pacjent Harold Styles obudził się ze śpiączki dzisiaj w nocy. Postanowiłam pana poinformować bo widzę, jak się pan martwi. Bolała go głowa więc podałam środki usypiające. Pytał o pana i niejaką Danielle. 
                                                                                                        Alice
Gdy tylko skończyłem czytać zapomniałem o zmęczeniu, pracy, o wszystkim. Po prostu biegłem by go zobaczyć. By zobaczyć jego zielone oczy, loki, może nawet dołeczki. Pytał o mnie, to zdanie mnie uszczęśliwiło najbardziej.


***HARRY***

Po raz kolejny się obudziłem. Miałem piękny sen. Śniąc, byłem pewien że to prawda. Moja rodzina żyła, a ja szedłem do parku z Tommo. A właśnie, ciekawe kiedy mnie odwiedzi? Tęsknię za mamą, siostrą i chyba zaczynam rozumieć, że za Lou i Dan też. Muszę go o coś poprosić gdy przyjdzie. On w ogóle wie czy się obudziłem? Pewnie nikt go nie poinformował. W końcu nie jest moją rodziną. Nagle usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Spojrzałem w tamtą stroną. Ujrzałem znajomą twarz, poczułem jak od środka wypełnia mnie radość na widok tego kogoś. To był Louis. Widząc mnie też się uśmiechnął, podszedł do mnie wypowiadając moje imię. Przytulił mnie. W jego uścisku czułem się bezpieczny, że nikt mnie nie skrzywdzi i nic mi nie grozi. Szepnął mi na ucho krótkie 'tęskniłem' po czym w moim oczach pojawiły się łzy. Nie smutku, tylko wzruszenia. Nie chciałem go wypuszczać. On widocznie też się wzruszył bo poczułem jak na moją szyję kapnęła jego łza. W końcu skończyliśmy tego i tak długiego już przytulasa.
-Jak się czujesz? -zapytał radośnie.
-Dobrze, tylko wciąż boli mnie głowa. To normalne?
-Miałeś operację czaszki, więc zapewne tak. -odpowiedział  rzucając mi uwodzicielski uśmiech, a może tylko ja tak chciałem go widzieć? Posłałem mu radosne spojrzenie. Po czym przypomniałem sobie o prośbie jaką mam do niego.
-Nie wiem co się ze mną stanie, gdy stąd wyjdę, ale Lou, proszę, obiecaj mi coś.
-Oczywiście, powiedz tylko co?
-Gdy stąd wyjdę, zabierzesz mnie na grób mojej matki i siostry. Tylko o to Cię proszę, o nic więcej -mówiąc to poczułem łzy napływające do moich oczu. Bardzo chciałem, żeby się zgodził.
-Obiecuję.-to krótkie słowo doprowadziło mnie do stanu euforii, byłem tak szczęśliwy, że jeszcze ktoś chce coś dla mnie zrobić. Zacząłem płakać mocniej, a on ponownie mnie przytulił.

22 sierpnia, 2012

Rozdział 6

 ***LOUIS***

Pomysł Danielle okazał się świetny. Poszedłem do szpitala i sprawdziłem, czy Harry się nie obudził. Czego mogłem się spodziewać. Powędrowałem w stronę magazynu. Przechowujemy tam rzeczy osobiste znalezione przy pacjentach gdy ich tu przewozimy. Trochę zajęło mi grzebanie w tych pudłach. Gdy w końcu znalazłam. Plecak z kilkoma książkami, do którego zostało włożone ubrania i zawartość kieszenie mojego pacjenta. Wszystko oczywiście było wysuszone. Znalazłem klucze do domu i dokumenty, na których widniało miejsce zameldowania. Tyle mi wystarczyło.Pojechałem pod odpowiedzi adres. Przekręciłem zamek. to co tam zastałem mnie zdziwiło. Wszystko było ułożony tak, jakby ktoś miał tu wrócić. Obejrzałem cały dom, w kuchni zauważyłem zupę na kuchence. Chyba zupę. Była pokryta pleśnią. Na wszystkich meblach była cienka warstwa kurzu. Udałem się schodami w górę. Znalazłem pokój mojego pacjenta. Otworzyłem szafę i zacząłem pakować jego rzeczy. Miał sporo marynarek, rurek i koszul. Można było tam znaleźć również t-shirty z nadrukami, bluzy sportowe i dresy. Udałem się do komody. Otworzyłem jedną z szuflad. Do to tam ujrzałem przyprawiło mnie o mdłości. Skarpetki. Jak można nosić skarpetki? Zadałem sobie to pytanie. Przecież to największy wróg stóp, pomyślałem. Szufladę niżej była bielizna. Stwierdziłem, ze dam Harremu trochę prywatności i nie będę jej oglądał. Rozejrzałem się jeszcze po pokoju i pomyślałem co jeszcze mógłbym zabrać. Wziąłem kilka książek, płyt i laptopa. Poszedłem jeszcze do łazienki po kilka rzeczy osobistych. Zauważyłem żyletkę, na której było kilka zaschniętych kropli krwi. Wyobraziłem sobie jak mój Loczek się tnie. Po moim ciele przeszły dreszcze. W tej chwili do głowy wpadł mi pomysł. Zaniosłem wszystkie rzeczy pod drzwi i zacząłem czegoś szukać w salonie. Po pewnym czasie znalazłem mój cel poszukiwań. Album rodzinny. Otworzyłem go i zacząłem oglądać. Było w nim pełno zdjęć szczęśliwej rodziny. Na pierwszej stronie były zdjęcia każdego osobno. Jedno było bez podpisu. To pewnie tata Harrego -pomyślałem. Dalej były zdjęcia z dzieciństwa Loczka, jeszcze z jego ojcem. Potem zaczęło brakować tej postaci na zdjęciach. Przejrzałem wszystkie do końca i postanowiłem po drodze wstąpić do sklepu. Kupiłem wiele ramek na zdjęcia. Gdy już dojechałem i udało mi się dotaszczyć bagaż do schodów pomyślałem, że wiem gdzie Hazza będzie mieć pokój. Obok mojego. Ściany było pomalowane tam na jasno pomarańczowo. Wniosłem tam walizkę. Zobaczyłem coś i stuknąłem się w głowę. Przecież tu nie ma mebli. Zabrałem walizkę do salonu i pojechałem na zakupy. Wybrałem sporo mebli w ciemnym odcieniu. Miały przyjechać po południu. Czekałem w domu, oglądając TV, a właściwie nerwowo przerzucając kanały. Usłyszałem dzwonek do drzwi, otworzyłem je. Za drzwiami stał mężczyzna w średnim wieku z kartką papieru.
-Dzień dobry, pan Tomlinson? - zapytał formalnie znudzonym głosem.
-Tak, to ja.
-Przywieźliśmy pana meble. -po czym krzyknął: Stefan, wnosimy. -Pokazałem im gdzie mają donieść swoją dostawę. Zrobili dziwne miny, pewnie chodziło im o to, że to daleko i trzeba iść po schodach. Niech się cieszą, że nie kręconych. Uśmiechnąłem się wyobrażając sobie ich miny w takiej sytuacji. Po dwóch godzinach zapłaciłem i odjechali. Wszedłem do pokoju Hazzy. Kupiłem ogromne łoże małżeńskie z miękkim materacem, komodę, dużą szafę z przesuwanymi drzwiami, dwie szafki nocne, biurko i regał. Teraz muszę jeszcze kupić kilka innych rzeczy. Ucieszyłem się, bo lubię urządzać wnętrza. Wybrałem się do wielu różnych sklepów. Kupiłem m.in. lampkę na biurko, dwie lampki nocne, kołdrę, satynową pościel, dużo śmiesznych kolorowych poduszek, kilka kwiatków, firankę do okna, jasne puszyste i okrągłe dywany. Gdy wróciłem, wszytko umieściłem na swoim miejscu, po czym pomyślałem, że to nie wygląda jak pokój nastolatka. Już prawie zapomniałem o zdjęciach. Wyciągałem je z albumów i wkładałem do ramek. Wszystkie powiesiłem nad łóżkiem. Ubrania odziałem w wieszaki i umieściłem w szafie. Byłem zadowolony z efektu mojej pracy. Teraz tylko muszę czekać, aż mój współlokator się obudzi.

Rozdział 5

***LOUIS***

Po skończonym dyżurze chciałem iść go Harrego i sprawdzić jak poszedł pierwszy dzień rehabilitacji. Mam też niespodziankę. Dwa tygodnie temu złożyłem papiery adopcyjne, wczoraj była rozprawa. Udało się! Zostałem jego prawnym opiekunem. Mam nadzieję, że się ucieszy gdy powiem mu wszystko. Gdy winda się otworzyłam szybkim krokiem ruszyłem w stronę pokoju mojego pacjenta. To co tam zastałem mnie zdziwiło. Puste łóżko. Jeszcze nie wrócił z rehabilitacji? Sprawdzę u Suzy. Po tym rozmyślaniu znowu wszedłem do windy. Pojechałem na odział fizjoterapii. Szukałem gabinetu rehabilitantki Loczka. Gdy już znalazłem odpowiednie drzwi, zapukałem. Usłyszałem ciche 'proszę' i przekroczyłem próg tego małego pomieszczenia, zauważyłem Suzy siedzącą na krześle z rękami w dłoniach. Płakała. W tym momencie poczułem wielką gulę w gardle. Zapytałem co się stało. Choć już się domyślałem.
-Podczas ćwiczeń, Harry zemdlał. Zabrali go na badania i... i okazało się, że miał niewykryty uraz czaszki..-mówiła przez łzy.
-To moja wina, gdyby nie...
-Przestań! Nie możemy się obwiniać! Gdzie on teraz jest? -przerwałem jej i zapytałem o miejsce pobytu Hazzy.
-Na bloku operacyjnym, operuje go... -Nie zdążyła skończyć, bo wyszedłem. Musiałem czym prędzej zobaczyć mojego przyjaciela. Biegłem, czułem jak bezwiednie po policzku płynie mi łza. Nie chciałem płakać. Gdy już dotarłem pod salę operacyjną i próbowałem wejść, jakaś pielęgniarka powiedziała, ze bez zgody nie wejdę. Postanowiłem zadzwonić do Danielle i powiedzieć jej wszystko. Zmartwiła się i zadeklarowała przyjazd. Zaproponowała też, żebym załatwił sobie zgodę na wejście. Tak też zrobiłem. Pobiegłem do ordynatora, wytłumaczyłem mu, że to jest mój pacjent od początku i chcę pomóc lekarzowi operującemu go. Mogę nawet asystować. O dziwo zgodził się. Był bardzo wyrozumiałym i dobrym człowiekiem. Również starym i mądrym, więc ja na sali się przydam skoro pozwolił mi wejść. Szybko przebrałem się w strój do operacji, potem poszedłem się dokładnie umyć środkiem antybakteryjnym. Założyłem rękawiczki i wszedłem na blok. Mój Hazza miał rekonstrukcję fragmentu czaszki. Jego głowa była unieruchomiona, za nim stał lekarz z narzędziami. Spojrzałem na jednego z asystujących, miał podawać narzędzia. Był praktykantem, bardzo trzęsły mu się ręce. Bał się swojej pierwszej asysty. Grzecznie spytałem, czy mogę go zastąpić. Zgodził się i odszedł trochę dalej. Przez następne pół godziny podawałem różne akcesoria operacyjne z tacy. Zabieg szedł pomyślnie, bez komplikacji. W pewnym momencie na monitorze rejestrującym prace serca kreski zaczęły robić się coraz mniejsze. Lekarz koordynujący krzyknął, że trzeba zamykać bo nie przeżyje. BO NIE PRZEŻYJE! Bo nie przeżyje. Te słowa odbijały się echem w mojej głowie doprowadzając mnie do szaleństwa. Miałem podać nitkę co szycia, widziałem jak tętno spada, coraz szybciej. W końcu lekarz skończył, lecz tętno wciąż spadało. Poprosił o defibrylator. Odsunąłem się od Hazzy, nie mogłem uwierzyć w to co się dzieje. Mój Hazza umierał. Widziałem jak jego ciało podskakuje po każdej dawce prądu elektrycznego. Nie mogłem na to patrzeć. Jego serce przestało bić. Zacząłem modlić, się by jeszcze udało im się go uratować. Nagle, po większej dawce energii, na ekranie znów pojawiły się kreski. Doktor powiedział 'dobra robota' po czym wyszedł. Pacjent został przetransportowany na OIOM. Znowu. Znowu cudem przeżył. Czułem, jakbym zrobił jeden krok do przodu, a potem dwa w tył. Nie wiadomo kiedy Harry się obudzi. Teraz to już nie kwestia kiedy przestaną działać środki usypiające. On zapadł w śpiączkę. Zawsze w takim momencie mówi się rodzinie 'Może obudzi się juro, może za tydzień lub dwa, za rok a może nigdy'.
Siedziałem przy jego łóżku płacząc, gdy nagle do pokoju wbiegła Danielle. Oboje bardzo polubiliśmy tego dzieciaka. Już nie traktowaliśmy go jak pacjenta lecz jak kogoś z rodziny. Gdy dziewczyna zobaczyła, że płaczę podeszła i mnie przytuliła mówiąc 'ciiii, wszystko będzie dobrze'. Nie uspokoiło mnie to zbytnio. Sama też była smutna i zmartwiona. Zaproponowała, żebyśmy wyszli. Powiedziała, że spacer dobrze mi zrobi. Miała rację, świeże powietrze działa kojąco na wszelkie zmartwienia. Opowiedziałem jej o stanie Loczka, o tym że go adoptowałem i chciałem powiedzieć coś jeszcze. Coś, czego od kilku minut jestem całkowicie pewien.
-Dan, muszę Ci coś wyznać. Obiecaj, że nikomu nie powiesz.
-Oczywiście, wiesz, że możesz mi ufać. O co chodzi Lou? -odpowiedziała spokojem.
-Chodzi o to, że... kiedy Hazza był na sali i mógł umrzeć, ja.... ja zrozumiałem, że go kocham. Ale nie jak brata, tak bardziej. -wziąłem głęboki wdech i udało mi się to powiedzieć.
-Och Lou, nikomu nie powiem. Mam tylko jedno pytanie. Jesteś gejem? -zapytała jakby nigdy nic.
-Nie, jestem bi. Czemu zareagowałaś tak spokojnie? Ja powiedziałem Ci najważniejszą rzecz w moim życiu, a ty reagujesz jakbym Ci powiedział, że po pracy kupię sobie tabliczkę czekolady.
-Jestem tolerancyjna, a w dodatku ty jesteś moim przyjacielem. Nie mogłabym Cię zostawić samego, tylko dlatego, że czujesz coś do człowieka tej samej płci.
Spacerowaliśmy tak jeszcze jakiś czas. Dziewczyna zaproponowała, żebym pojechał do domu Hazzy i wziął jego rzeczy do mojego mieszkania. W końcu gdy się obudzi będzie mieszkać u mnie.

Rozdział 4

***LOUIS***

Gdy tylko wyszedłem z pokoju Harrego, postanowiłem dowiedzieć się czegoś o jego ojcu. Danielle powinna coś wiedzieć, w końcu ona się zajmuje powiadamianiem krewnych. Grzebałem w szufladzie w moim gabinecie, w poszukiwaniu kartki z numerem do uroczej pielęgniarki. Wtedy sobie przypomniałem, że mam ją w kieszeni fartucha. Znalazłem. Szybko wykręciłem numer w mojej komórce i słyszałem sygnał połączenia. W końcu usłyszałem szum i krótkie 'Halo'. To był głos Danielle.
-Hej, to ja Louis Tomlinson, pamiętasz mnie?
-Jak mogłabym zapomnieć najmilszego lekarza na oddziale. O co chodzi?
-Słuchaj, wiesz coś o rodzinie Harrego Stylesa? Ojciec, dziadkowie, coś w tym stylu.
-To nie jest rozmowa na telefon. Kiedy kończysz dyżur? -zapytała poważnie.
-Jest 10.30 więc to trochę jeszcze potrwa.
-A może w przerwie na obiad spotkamy się w szpitalnej kawiarence.
-Ok, o 12.00. -powiedziałem radośnie
-Do zobaczenia.- rozłączyła się, o co może chodzić skoro to nie rozmowa na telefon? Teraz muszę iść udzielać konsultacji chirurgicznych. Będę się musiał pospieszyć, żeby zdążyć na spotkanie. Pojechałem windą do poradni chirurgicznej na 6 piętro. Wszedłem do mojego gabinetu. Słuchałem różnych ludzi i ich problemów, starałem się dać dobre rady co da się zoperować, a co nie. Czas mi się dłużył. Wreszcie nadeszła godzina 11.55. Powiedziałem reszcie pacjentów, że mam coś do załatwienia i wrócę za 30 min. Szybkim krokiem udałem do windy, zjechałem na parter. Poszedłem w stronę kawiarenki. Zauważyłem Dan siedzącą przy dwuosobowym stoliku pijąc sok pomarańczowy.
-Witaj, nie musiałam długo na ciebie czekać. Jesteś punktualny.
-Skąd wiedziałaś, że to ja? -zapytałem zdziwiony.
-Kobieca intuicja mój drogi. Zamów coś do jedzenia, wyglądasz na zmęczonego.
-Tak masz rację, za chwilkę. Powiedz mi co takiego wiesz o rodzinie Harrego co nie było rozmową na telefon?
-No więc... On nie ma nikogo więcej. Jego dziadkowie nie żyją. A ojciec zostawił rodzinę i zniknął wiele lat temu.
-Co? -byłem w szoku. Nie potrafiłem powiedzieć nic więcej. Mój Harry zapewne trafi do domu dziecka. Spędzi tam 1.5 roku cierpiąc z powodu braku rodziny. Nawet gdy ją miał ciął się. A co dopiero teraz. Co jeśli będzie chciał się zabić? Jeśli ktoś go skrzywdzi? Naprawdę się o niego boję. Z rozmyślań wyrwała mnie Danielle.
-Wszystko w porządku? Louis? -zaczynała mnie szturchać i machać mi ręką przed oczami.
-Muszę coś zrobić... Cześć.
-Pocze....-nie zdążyła skończyć bo już mnie tam nie było. Wiedziałem co muszę zrobić. Najpierw porozmawiam z Harrym, potem zajmę się formalnościami. Nie zapytam wprost czy chce żebym go adoptował. Podpytam go trochę. Czekałem niecierpliwie na windę, Gdy przyjechała wcisnąłem przycisk na 4 piętro. Wszedłem do pokoju Harrego. Spał, nie chciałem go budzić. Postanowiłem załatwić to dzisiaj. Pójdę do ordynatora i zapytam czy mógłbym wyjść na chwilę załatwić coś ważnego.

***Dwa tygodnie później***
***HARRY****

Czuje się już lepiej. Lou codziennie mnie odwiedza. Rozmawiamy. Ostatnio nawet udało mu się mnie rozśmieszyć. Kiedy ja jestem tutaj, ktoś musiał załatwić pogrzeb mojej rodziny. Mój nowy przyjaciel zajął się wszystkim. Smutno mi będzie, kiedy stąd wyjdę i już pewnie nigdy go nie zobaczę. Od jakichś pół godziny Dr Oetker tłumaczy mi coś na temat rehabilitacji i czegoś jeszcze. Nawet na początku go nie słuchałem. Zastanawiam się nad tym co czuję. Czy do Lou czuję przyjaźń czy coś więcej, a może traktuje go jak ojca, którego zresztą nigdy nie miałem. Chciałbym, żeby Boo Bear mnie zaadoptował, tak mówię na lekarza Boo Bear, powiedział mi, że tak nazywała go mama. Marzenia ściętej głowy. JESTEM SAM! Sam na tym świecie. Nikogo nie obchodzę, nikt o mnie nie myśli, a co dopiero pamięta. Nie chcę wylądować w domu dziecka. Nie mogę! NIE CHCĘ! Od tych myśli aż mnie oczy zapiekły, ale nie mogę dłużej płakać, nie dam się im wszystkim, nie okażę skruchy. Nagle usłyszałem trzask drzwi. Od jakiegoś czasu jestem na zwykłym oddziale i mam spotkania z psychologiem. Tym razem to był Louis. Miał delikatnie mokrą grzywkę. Pewnie musiał się umyć po kolejnej ciężkiej operacji.
-Jak się czuje nasz pacjent?- zapytał doktor Tomlinson.
-Chyba lepiej. Zjadł trochę więcej niż zwykle, choć wydaje się nie obecny.
-Harry, jak się czujesz? -zapytał mnie mój ulubiony lekarz. Musiałem się otrząsnąć i skłamać, nie mogą pomyśleć że jest źle.
-Dobrze, już prawie nic nie boli. -boli jak cholera, jak by ktoś po mnie traktorem przejechał.
-To może już dziś zacznie rehabilitację? Za dwie godziny przychodzi Suzy, jak zostanie z tobą trochę dłużej to nic jej się nie stanie.-powiedział mój Lou.
-Nie, na pewno, ona jest zawsze pomocna jeśli chodzi o mężczyzn. Zaśmiali się i wyszli, a ja nawet nie zdążyłem ich zapytać co się ze mną stanie jak wyzdrowieję.
Rehabilitacja szła mi całkiem nieźle, jak na pierwszy raz, Suzy cały czas gadała i gadała, więc czasami nie mogłem się skupić na tym co mam robić. Po 20 minutach ćwiczeń czułem się jakby ktoś przywalił mi w brzuch z całej siły. Poczułem dreszcze, było mi zimno. Zrobiło się czarno. Ostatnie co słyszałem to krzyk mojej rehabilitantki...