***HARRY***
Czas mijał, ja wracałem do zdrowia. Nogi w gipsie nie miałem już od pierwszych rehabilitacji. Wciąż chodzę o kulach. Lou codziennie mnie odwiedza. Bardzo się cieszyłem, że zamieszkam z nim. Lecz dziś nadchodzi dzień wypisu. Dzień w którym muszę zmierzyć się ze swoim cierpieniem, dzień w którym odwiedzę cmentarz. Bardzo się bałem. Nie wiem, czy dam radę spojrzeć na nagrobki ludzi, których zabiłem. Tak, zabiłem je. To moja wina i nie powinienem był obwiniać Zayna. To ja doprowadziłem do wypadku. Tylko ja. Nie zdołałem ich uratować. W tej chwili siedziałem na łóżku w moim ubraniu, które przyniósł mi Tommo i czekałem na niego. Cieszyłem się, że załatwił sprawę narkotyków w mojej szkole. Może on będzie mi ufać bardziej niż matka. Moje rozmyślanie przerwało pukanie do drzwi. Powiedziałem 'proszę'.Do sali weszli Lou i Danielle. Dziewczyna przez ostatni czas odwiedzała mnie dużo częściej. Zaprzyjaźniliśmy się.
-Cześć Harry, przyszłam się z tobą pożegnać. -powiedziała Dan z łzą kręcącą się w jej oku.
-Mówiłem, Ci że możesz nas odwiedzać. -odparł Lou uśmiechając się.
-Tak, ale to już nie to samo co jechać kilka pięter niżej po dyżurze. -mówiąc to uśmiechała się.
-Zobaczymy się jeszcze, prawda? -zapytałem smutno.
-Oczywiście, że się zobaczycie. Może zaprosimy Danielle jutro na obiad?
-Chętnie, -odparła dziewczyna.
-No to żegnajcie się już bo godzina wypisów minie i zostaniesz tu dzień dłużej. -uśmiechnął się do mnie Lou.
-Chodź mnie uściskaj! -powiedziała radośnie mulatka. Po czym z trudem wstałem z łóżka, a następnie przytuliłem ją tak mocno, jak tylko potrafię. Nagle poczułem, że ktoś mnie obejmuje od tyłu. To był Tommo.
-Mogę się dołączyć? -zapytał Boo Bear. Poczułem się szczęśliwy, oni są dla mnie jak nowa rodzina. Nowa rodzina którą dał mi Bóg zabierając starą.
-Jedźcie już, bo na prawdę nie zdążycie się wypisać. -mówiła przez łzy Dan.
-Nie płacz, przecież zobaczymy się jutro.
-Tak Harry, masz rację. -ucałowała mnie w policzek i wyszła.
-Idziemy? -zapytał Lou. Po czym poszliśmy w stronę recepcji. Tommo załatwił wypis już rano. Więc teraz czekały nas tylko drobne formalności związane z opuszczeniem szpitala. Wędrowaliśmy po parkingu dla personelu. W końcu znaleźliśmy samochód Lou. Usiadłem na przednim siedzeniu, obok mojego opiekuna. Zapiąłem pasy.
-Więc, jesteś pewien, że chcesz tam jechać?
-Całkowicie. Przecież mi obiecałeś.
-Wiem, ale to może być dla ciebie trudne.- powiedział zmartwionym głosem.
-Nic mi nie będzie. -rzuciłem mu uśmiech na który on odpowiedział tym samym. Po jakichś dwudziestu minutach zobaczyłem bramę cmentarza. Przełknąłem głośno ślinę. Lou powiedział tylko krótkie 'jesteśmy już'. Opuściliśmy auto po czym Tommo zaczął mnie prowadzić między nagrobkami. W pewnym momencie zatrzymał się. Wskazał ręką dwa groby i powiedział 'to tutaj'. Stanąłem między dwoma miejscami pochówku, łzy zaczęły mimowolnie spływać po moich policzkach. Rzuciłem się na kolana i zacząłem swój niezaplanowany monolog.
-Nie chciałem, nie chciałem Was zabić. Teraz jestem mordercą, który przychodzi na groby swoich ofiar. Gdyby nie ja i moja głupota, żyłybyście. Gdybym nie dał się wrobić w te głupie prochy. Gdybym nie kłócił się z tobą w samochodzie... Ciebie nie mogłem uratować, umarłaś na miejscu, ale Gem, Gem i jej dziecko. Przepraszam Was. Przepraszam, że nie byłem w stanie po Was wrócić... Przepraszam za to co powiedziałem. Już wtedy tego żałowałem, ale teraz... teraz nie jestem w stanie sobie wybaczyć niczego. Byłyście jedynymi ludźmi, których miałem... Których kochałem... Czasem nie okazywałem Wam tego, ale teraz wiem, że to był błąd. Tęsknie za Wami... Tęsknie jak cholera. Dlaczego mnie zostawiłyście samego na tym świecie? -przerwałem swoją już i tak długą wypowiedź. Schowałem twarz w dłoniach i zacząłem głośno szlochać.
-Dotrzymam tej obietnicy, przysięgam, że nigdy nie wezmę narkotyków... Nigdy. -wciąż mówiłem płacząc. Ucichłem, Lou do mnie podszedł i mnie objął. Szepnął mi, że to nie moja wina. Że nie mogłem nic zrobić, ale ja wiem, że mogłem. Może powinienem opowiedzieć mu całą tę historię? Jak doszło do wypadku. To wiem tyko ja. Nikomu się z tego nie zwierzyłem. Choć czuję, że może to pomogłoby mi. Tommo jakby czytając w moich myślach podszedł do mnie od przodu, chwycił moją twarz w dwie ręce, tak aby mógł spojrzeć mi w oczy i powiedział, że mam mu wszystko opowiedzieć to poczucie winy zniknie. Podał mi rękę, żebym mógł wstać. Wciąż bolała mnie noga. Poszliśmy na ławkę znajdującą się przy bramie do cmentarza. Usiadliśmy tam w ciszy. Przyjaciel spojrzał na mnie spojrzeniem mówiącym 'już pora'. Postanowiłem nie mieć przed nim tajemnic:
-Gdy mama przyjechała z Gem po mnie do szkoły, bo dyrektor ją wezwał była zmartwiona. Wsiadliśmy do samochodu w ciszy. Dopiero w trakcie jazdy zaczęliśmy rozmawiać. Właściwie krzyczeć i kłócić się... Powiedziałem kilka bolesnych słów. Potem Anne nie skręciła i... wpadliśmy do tego jeziora. Obie były nieprzytomne. Zabrałem mamę i z trudem dopłynąłem do brzegu. Miałem wrócić po Gem i jej dziecko... ale straciłem przytomność. To przeze mnie one nie żyją. To moja wina, bo nie byłem w stanie nic zrobić...Zachowałem się jak dzieciak wywołując tą kłótnię...
-To naprawdę nie twoja wina, wypadki się zdarzają. -mówiąc to przerwał mój szloch. Przytulił mnie. Czułem jak moje łzy spływają na jego czarny płaszcz.
-Powinniśmy już jechać, robi się zimno. -przemówiłem spokojnie po czym oswobodziłem go z uścisku i otarłem łzy. Ta rozmowa wcale mi nie pomogła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz